Banki, biura, kancelarie prawnicze... Jak galerie. Ekspozycja zmienia się co miesiąc. To, co zawieszasz na ścianach, wybierasz z katalogu lub dajesz marszandowi wolną rękę. A co ci się podoba — kupujesz.
27-letnia Clotilde Simonis-Gorska pół roku temu otworzyła Latającą Galerię. Początkowo wyglądało, że będzie to filia belgijskiej galerii Little Van Gogh. Ale w końcu właścicielka wybrała samodzielność, bo Belgowie nie zdecydowali się jednak inwestować w polski rynek sztuki.
Młodzi!
Pomysł Clotilde Simonis różni się zresztą nieco od tego z importu: Mały Van Gogh ma w ofercie obrazy uznanych malarzy z różnych krajów. A za to naturalnie trzeba słono płacić. Marszandka uznała (i słusznie!), że u nas takich zamówień nie będzie za wiele — i postanowiła, że zaproponuje klientom prace młodych polskich twórców.
— W Polsce jest wielu znakomitych młodych malarzy, grafików, fotografików... Trudno im się samym wypromować, a nie ma praktycznie instytucji, które tym by się właśnie zajmowały. A ja? Chcę łączyć świat biznesu ze światem artystycznym — mówi Clotilde Simonis-Gorska.
Katalog lub gust
Latająca Galeria oferuje organizację wystaw w siedzibach firm. Jeśli ktoś zdecyduje się na współpracę z galerią, podpisuje co najmniej półroczną umowę. Miesięczna opłata — od 700 do 2 tys. zł. Potem pozostaje już tylko wybór dzieł sztuki, które trafią na firmowe ściany. Można je wskazać w katalogu, ogólniej powiedzieć, w jakim stylu chciałoby się mieć obrazy lub zdać się na gust Clotilde.
Galeria odpowiada za ubezpieczenie dzieł sztuki i ich wyeksponowanie. Co dwa miesiące lub częściej — w zależności od umowy — Latająca Galeria zmienia wystrój wnętrza, którym się zajmuje.
Mecenas Robert Małecki w Latającej Galerii pojawił się wcześ-nie. We wnętrzu jego kancelarii prawniczej przy ul. Ciasnej wiszą obrazy Pawła Mendrka.
— Obcowanie ze sztuką zmienia jakość pracy. Miło poruszać się cały dzień po galerii... Każdy, kto do nas przychodzi, zwraca uwagę na tę ekspozycję. Wcześniej mieliśmy na ścianach kilka kopii obrazów, trochę grafiki, ale to zupełnie nie to samo... Pomysł wypożyczania dzieł firmom był mi już znany, bo wielu kolegów mających kancelarie adwokackie za granicą współpracuje — na podobnej jak my zasadzie — z galeriami. Efekt jest imponujący, a koszt takiej inwestycji dla firmy — niewielki — sumuje Robert Małecki.
Z Latającą Galerią współpracuje 28 twórców: młodych malarzy, grafików, fotografików i rzeźbiarzy, którzy mają pewne doświadczenie i sukcesy. Są tacy, którym udało się już zorganizować własne wystawy, jak na przykład Łukasz Huculak z wrocławskiej ASP czy Monika Osiecka (jej rzeźby trafiły do prywatnych kolekcji w Polsce, Belgii, Szwajcarii i we Włoszech). I są tacy, którzy na razie brali udział w wystawach zbiorowych czy niedawno skończyli z wyróżnieniem studia.
— To, że prace artystów będą wisiały w firmach, stwarza możliwość dotarcia do innej niż zwykle grupy odbiorców. Nie każdy biznesmen ma czas, by chodzić po galeriach i wybierać sobie obrazy. Tym razem ma szansę zobaczyć je choćby przy okazji biznesowych spotkań czy załatwiania jakichś spraw. W czasie ekspozycji obrazy można także kupować — mówi właścicielka Latającej Galerii.
Spod Brukseli
Clotilde Simonis-Gorska to niespokojny duch. Skończyła historię sztuki na słynnym katolickim uniwersytecie Louvain-la-Neuve koło Brukseli. Potem pracowała w Muzeum Sztuk Pięknych w Nicei.
Zjeździła kawał świata. Jako 17-latka, w ramach firmowanej przez klub Rotary wymiany młodzieży, wyjechała do Zimbabwe, by pracować w afrykańskim buszu — jako wolontariuszka w szpitalu. Potem — już prywatnie — wybrała się do Indii, Maroka, Australii, Ameryki Północnej, Libanu, Syrii... Autostopem przemierzyła Europę. Trochę pracowała, mieszkała w młodzieżowych hostelach.
W Syrii poznała przyszłego męża. Jan Gorski, z zawodu matematyk, doktorant Uniwersytetu Warszawskiego, też podróżował po tym kraju z aparatem fotograficznym. Przywiózł do Polski nie tylko ciekawe klisze, ale i piękną, młodą żonę. Zdecydowali się zamieszkać na warszawskim Mokotowie.
Clotilde Simonis-Gorska jest też lektorką języka francuskiego, pisuje do „Courrier de Varsovie”.
Ale przede wszystkim: wynajmuje to, co w ramach.