Bądź gotowy, ale czekaj na moment

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2000-03-19 22:00
zaktualizowano: 2019-03-19 22:00

Kampania do Parlamentu Europejskiego (PE) jest merytorycznie niewdzięczna, ponieważ wyborcy nie wiedzą, jakie izba prawodawcza zajmuje faktycznie miejsce w unijnej hierarchii decyzyjnej.

Na plan pierwszy naturalnie wychodzą zatem problemy krajowe, zwłaszcza że tegoroczne głosowania dzieli pięć miesięcy — delegację do PE wybierzemy 26 maja, zaś Sejm i Senat zapewne 20 października (termin najbardziej realny). Wydawało się, że naturalnym konkretem kampanii unijnej będzie euro, teraz jednak na czoło wysuwa się ideologia i LGBT. W odniesieniu do waluty można przyjąć w uproszczeniu, że elektorat PiS trzyma się złotego, natomiast zwolennicy Koalicji Europejskiej czekają na euro. Nie ma sporu co do faktu, że w traktacie akcesyjnym Polska przyjęła obowiązek zastąpienia złotego przez wspólną walutę, chociaż bez terminu.

Europejski Bank Centralny we Frankfurcie nad Menem jeszcze długo nie będzie emitował pieniędzy dla Polski.
Fot. ECB/JR

W obecnym stanie prawnym temat euro w Polsce decyzyjnie nie istnieje.

Konstytucja RP z 1997 r. rozstrzyga w art. 227, że „wyłączne prawo emisji pieniądza” ma Narodowy Bank Polski. Większość parlamentarna konieczna do zmiany konstytucji nie istnieje w kadencji 2015-19 i nie ma na nią szans także w kolejnej 2019-23. Absolutnie jednak nie przeszkadza to w prowadzeniu dyskusji na temat euro. Również podczas toruńskiego Welconomy Forum odbył się panel zatytułowany „Czy powinniśmy przystąpić do strefy euro?”, prowadzony przez eurosceptyka Roberta Gwiazdowskiego. Notabene wystawiający kandydatów do PE komitet Polska Fair Play Bezpartyjni Gwiazdowski zbiera w sondażach 0,9 proc. głosów, czyli traktowany jest jako polityczny żart.

W sporze o euro argumentem najbardziej nośnym jest domniemany wzrost cen po przyjęciu unijnej waluty.

To prawda, pewien impuls inflacyjny wystąpił nawet w dwunastce państw, które w 2002 r. jako pierwsze pozbyły się pieniędzy narodowych. Na drugiej szali można położyć wyeliminowanie ryzyka walutowego, obniżenie kosztów rozliczeń międzynarodowych, potanienie kredytów dla biznesu oraz przystąpienie Polski do unijnego jądra. Państwa utrzymujące waluty narodowe nieuchronnie będą stawały się peryferiami, choćby władcy puszyli się tak dętymi hasłami, jak np. „Polska sercem Europy”. Wypadkowa głosów za i przeciw euro, również na forum w Toruniu, zapisana została w powyższym tytule. Spór dotyczy ustalenia, który moment będzie właściwy. Warunkiem koniecznym na pewno jest stabilizacja Eurolandu. Abstrakcją i odłożeniem operacji walutowej na św. Dygdy staje się natomiast warunek doścignięcia przez płace w Polsce średniej unijnej, a najlepiej poziomu niemieckiego. To problem pierwszeństwa jajka/kury — czy nasza gospodarka ma stać się tak konkurencyjna, by móc przystąpić do euro, czy odwrotnie, przyjmiemy wspólną walutę właśnie po to, by dzięki niej stać się konkurencyjni i nie wylądować na peryferiach.

Obrazowe jest porównanie UE do komety, której głowa to strefa euro.

Systematycznie ona rośnie i zaczyna oddzielać się od warkocza, czyli państw, które wspólnej waluty nie przyjęły. W Polsce naturalny ciąg cywilizacyjny ku głowie równoważy kalkulowanie korzyści z utrzymywania się ze złotym w warkoczu. Realne jest jednak zagrożenie, że coraz bardziej będzie się on przekształcał w obsychający ogon, który w końcu odpadnie…