Historia restrukturyzacji Banku Gospodarki Żywnościowej jako żywo przypomina historię całej naszej transformacji gospodarczo-ustrojowej. Trwała równie długo i przyniosła równie nieoczekiwane efekty. Chociaż transformacja ustrojowo-gospodarcza, znacznie przecież trudniejsza, przyniosła chyba znacznie większe przemiany w jednej dziedzinie: mentalnej. Ale tak jak trudno akurat tę przemianę uznać za dokonanie jakiegokolwiek rządu na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, tak jej brak w BGŻ i spiętych z nim, często wbrew woli, bankach spółdzielczych z pewnością jest skutkiem działania, a raczej jego braku, kolejnych zarządów — niezależnie od ich nadania politycznego. I tu leży pies pogrzebany.
Bank Gospodarki Żywnościowej, czy to z racji swojej niezwykle poważnej nazwy, czy z innych przyczyn, zawsze był w centrum zainteresowania wielu polityków. A jak BGŻ, to i banki spółdzielcze. Jedyny wymierny efekt tego zainteresowania to kolejne dofinansowania i brak prawdziwej restrukturyzacji nakierowanej na konkurencję rynkową. Trudno jednak, by było inaczej, skoro każda kolejna ekipa miała inny pomysł na jego rolę, funkcje i pozycję w systemie bankowym.
Ostatnio, wydawało się, BGŻ był coraz bliżej pozyskania normalnego inwestora finansowego, który — wsparty środkami i doświadczeniem międzynarodowych instytucji finansowych — musiałby ostatecznie określić jego cele i, wreszcie, zacząć je konsekwentnie realizować. Ale to, jak się wydaje, też jest już nieaktualne. I tu kolejne podobieństwo do naszej transformacji. Jako kraj — wstępujemy do Unii, BGŻ (odżył pomysł sprzed kilku lat) zostanie najprawdopodobniej przejęty przez PKO BP. Ma to być pierwszy krok na drodze do zbudowania ogromnej grupy bankowo- -ubezpieczeniowej opartej właśnie na naszym największym banku państwowym.
Pomysł jak pomysł. Nienowy. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, czy dobry czy zły. Są jedynie dwie uwagi. Niech wreszcie coś się wokół BGŻ zacznie dziać. Rzeczywistego, zmierzającego do realnych przekształceń, a nie tylko kończącego się na zmianach zarządów i kolejnych dofinansowaniach (a czekają przecież jeszcze banki spółdzielcze).
No i druga uwaga, znacznie istotniejsza: kto tę wizję ministra Kaczmarka będzie realizował? Jego już nie ma, nie wszyscy koledzy z SLD są mu przychylni (mają własne pomysły), a wybory coraz bliżej. Nowy rząd może mieć jeszcze całkiem inne życzenia.