Bańka koszykarska, czyli NBA w czasach zarazy

Łukasz OstruszkaŁukasz Ostruszka
opublikowano: 2020-07-29 22:00

Najlepsza koszykarska liga świata chce pokazać, że pandemia jej niestraszna. Zamknęła 22 ekipy w luksusowej bańce i szykuje rywalizację, jakiej jeszcze nie było

W nocy z czwartku na piątek ruszy sezon NBA. Dla fanów koszykówki brzmi to dziwacznie, bo przyzwyczaili się, że w wakacje oglądać można co najwyżej powtórki. Sezon kończył się zwykle w czerwcu i później była parada zwycięzców, jak ta zeszłoroczna, gdy niemal całe Toronto wyszło na ulice, żeby świętować pierwsze mistrzostwo klubu spoza USA. COVID-19 nikomu jednak nie przepuścił i zmusił władze ligi do przerwania rozgrywek w momencie, gdy nie zakończył się nawet sezon zasadniczy. Właściciele klubów liczyli straty i zastanawiali się, co zrobić, żeby mimo zagrożenia koronawirusem jednak dokończyć rozgrywki. Komisarz Adam Silver w porozumieniu z właścicielami klubów i związkiem zawodników skonstruował skomplikowany plan powrotu, dzięki któremu gwiazdy NBA mogą walczyć o tytuł, choć w Ameryce wirus nie odpuszcza, a wręcz przybiera na sile. Operacja otrzymała nazwę: NBA Bubble.

NOWY DOM:
NOWY DOM:
Izolacja może sprawić, że czynnik psychologiczny zdecyduje o mistrzostwie. NBA czeka dokończenie rozgrywek i faza playoffs, co oznacza, że dwie najlepsze drużyny będą musiały zostać w bańce na długo — możliwe, że aż do 13 października. Polscy kibice mogą oglądać mecze w Canal+ — tylko na pierwsze dwa tygodnie stacja zaplanowała 30 transmisji. Szansa na wirtualną trybunę jest ograniczona, biorąc pod uwagę popularność NBA na całym świecie.
Getty Images

Bańka, pęcherzyk, bąbelek — jak kto woli — to odizolowana strefa na terenie kompleksu rozrywkowego Walt Disney World w Orlando na Florydzie. Magiczne miasto wygrało ze stolicą hazardu — na wcześniejszym etapie rozważano ulokowanie wszystkich w Las Vegas. Zamiast kasyn i ruletki koszykarze dostaną więc karuzele i możliwość pogadania z Myszką Miki, co może uchronić niektórych przed popadnięciem w tarapaty finansowe po nieudanych nocach z kartami. Ale wróćmy do sedna. NBA przygotowała się na przyjęcie 22 ekip, które w momencie przerwania rozgrywek w marcu miały zapewniony udział w fazie playoffs lub szanse na awans. Napompowanie bańki to olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne. Choć można skorzystać z olbrzymiego ośrodka ESPN Wide World of Sports, który w normalnych warunkach pełni rolę sportowego parku rozrywki, to jednak każda z drużyn potrzebuje osobnego boiska do treningów z zachowaniem wszystkich zasad bezpieczeństwa epidemicznego. Parkiety koszykarskie porozkładano więc w wytwornych salach konferencyjnych hoteli. Trzeba też pamiętać, że w bańce zamknięto ponad tysiąc osób — nie tylko zawodników, ale także sztaby trenerskie, służby medyczne, kierownictwo klubów i wreszcie przedstawicieli mediów. Każdy, kto z jakichś względów wyjdzie z terenu strzeżonego, musi później przejść kwarantannę. Liga zakupiła też sporo testów, żeby sprawdzać, sprawdzać i jeszcze raz sprawdzać, czy wirus jakimś cudem nie przedostał się do środka.

Mieszkańcy dostali ponad 100-stronicowy podręcznik właściwego zachowania, który zawiera zalecenia i wymogi dotyczące zasad bezpieczeństwa, np. okresy izolacji, opis procesu testowania, a nawet informacje o możliwości nałożenia kar finansowychza nieprzestrzeganie reguł. Telewizja NBC Sports donosi nawet, że funkcjonuje specjalna infolinia, przez którą można anonimowo zgłaszać zawodników naruszających reżim sanitarny. Ciekawe, czy kablowanie będzie elementem rywalizacji między drużynami. Chris Mannix ze „Sports Illustrated”, jeden z dziennikarzy przebywających w bańce, ujawnia, że całe przedsięwzięcie kosztuje NBA 170 mln USD. Suma zawrotna, ale i tak się opłaca, gdyż straty spowodowane ewentualnym niedokończeniem sezonu byłyby nieporównywalnie większe. A tak cała machina marketingowa znowu nabiera tempa, transmisje telewizyjne ruszają, natomiast kibice znów mogą śledzić swoje ulubione drużyny. Telewizja i internet to jedyna możliwość oglądania gry. Mecze są oczywiście rozgrywane bez udziału publiczności, choć i tutaj liga upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu.

W kompleksie ESPN są trzy boiska, wokół których ustawiono gigantyczne ekrany LED. Na nich wyświetlani będą fani korzystający z nowego trybu „together” w aplikacji do wideokonferencji Microsoft Teams. Zadowoleni będą wszyscy. Kibice otrzymają jakąś namiastkę uczestniczenia w wielkim sportowym wydarzeniu, zawodnicy będą czuli wsparcie fanów, co jest ważne, gdyż wielu narzekało, że nie ma sensu grać bez publiczności, natomiast NBA i Microsoft wykorzystają potencjał reklamowy takiego rozwiązania. To tym istotniejsze, że NBA podpisała w tym roku z Microsoftem umowę, dzięki której producent oprogramowania stał się oficjalnym dostawcą usług bazujących na sztucznej inteligencji i chmurze oraz sprzętu takiego jak laptopy. Podczas meczu znajdzie się miejsce (okienko) dla zaledwie 300 osób jednocześnie. Nie jest to publika licząca 20 tys., ale zawsze coś. Na koniec odłóżmy biznes na bok, bo przecież w koszykówce chodzi przede wszystkim o sportową rywalizację. W tym przypadku prognozowanie faworytów jest jak wróżenie z fusów. O ile w połowie marca układ sił był już mniej więcej ustalony, o tyle teraz, po kilku miesiącachprzerwy, zakazie oficjalnych treningów i szybkim okresie przygotowania do wznowienia sezonu, naprawdę trudno ocenić, kto jest w jakiej formie. Niektórzy schudli, inni nabrali masy mięśniowej, ale nie brakuje też takich, którzy trochę się zapuścili. Trenerzy budowali formę na kwiecień i maj. Wszystko zaczyna się od nowa i chłopcy do bicia mogą okazać się zwycięzcami, a pewni kandydaci do tytułu zostaną w tyle.

LeBron James był jedną z tych gwiazd, które nalegały, żeby dokończyć sezon za wszelką cenę. Nic dziwnego. „Król” przyjechał do Orlando przygotowany fizycznie tak, jakby w ogóle nie było przerwy. Jamesowi bardzo zależy, bo Los Angeles Lakers mają szansę na mistrzostwo, a jemu samemu w wieku 35 lat zostało już niewiele czasu na grę na najwyższym poziomie. Jest teraz najjaśniejszą gwiazdą ligi, ale ciągle próbuje udowodnić, że jest lepszy w rankingu wszech czasów od Michaela Jordana czy Kobe’ego Bryanta. Do tego potrzeba jednak mistrzowskich pierścieni.