Bazowe rekordy inflacji

Marcel LesikMarcel Lesik
opublikowano: 2020-08-17 22:00

Drożejące usługi, w tym restauracje w nadmorskich kurortach, ciągną inflację do poziomów nieobserwowanych w XXI w.

Inflacja po wyłączeniu cen żywności i energii, a więc inflacja bazowa, wyniosła w lipcu 4,3 proc. — poinformował w poniedziałek Narodowy Bank Polski. To wzrost o 0,2 pkt proc. względem czerwcowego odczytu i wynik o 0,1 pkt proc. wyższy od oczekiwanego przez większość analityków. To najwyższe wskazanie inflacji bazowej od prawie 19 lat.

Poniedziałkowa wiadomość to także potwierdzenie szacunków ekonomistów, którzy podkreślali, że spadek inflacji z 3,3 proc. w czerwcu do 3 proc. w lipcu w dużej mierze wynikał z szybkiego spadku cen żywności, która zastąpiła energię jako element koszyka hamujący finalny poziom CPI. Piątkowe dane o PKB za drugi kwartał wskazały, że nasza gospodarka przechodzi przez pierwszą recesję w historii demokratycznej Polski.

Zwykle w takim okresie ceny wyraźnie spadają, bowiem realnie biedniejące społeczeństwo przestaje wydawać tyle ile wcześniej, a wobec słabnącego popytu podaż musi się dostosować nieco niższą ceną. Aktualnie nie obserwujemy jednak żadnego z tych zjawisk — Polacy podczas lockdownu zaoszczędzili sporo pieniędzy, a rządowe programy osłonowe uratowały większość z zagrożonych etatów. Konsumenci po zniesieniu krajowych obostrzeń ruszyli więc na wakacje, jednak zważywszy na dynamiczną sytuację epidemiczną w całej Europie, większość z nich porzuciła coroczne nawyki i zamieniła Morze Śródziemne na Bałtyk.

W rezultacie na portalach społecznościowych obserwujemy wysyp zdjęć z przepełnionych plaż, lecz także obrazki „paragonów grozy”, czyli zaskakująco wysokich rachunków za posiłki w kurortach. To właśnie tego typu usługi silnie ciągną inflację bazową w górę, bo oprócz wykorzystywania zwiększonego popytu punkty usługowe musiały przystosować swoje lokale do surowszych wymagań sanitarnych i teraz przerzucają koszty tej operacji na klientów. Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego, uważa, że bazowej inflacji nie zatrzymał powrót do tradycyjnego sposobu zbierania danych przez urząd statystyczny.

— Inflację bazową podnosi wiele czynników, m.in. popyt odroczony z okresu kwarantanny czy to, że Polacy spędzają wakacje w kraju, podnosząc ceny w miejscowościach turystycznych. Możliwy jest też dalszy wzrost cen usług finansowych. Tylko częściowo kompensuje go powrót GUS do normalnego zbierania cen niektórych towarów i usług zamiast ich doszacowywania, które powodowało przeciąganie starych trendów, sztucznie podbijających ceny — twierdzi ekspert.

Zaskakujący skok inflacji podczas kryzysu nie jest zjawiskiem tylko polskim. Podobny efekt widać w danych ze Stanów Zjednoczonych czy UE. Kluczowe jest zatem pytanie, kiedy możemy się spodziewać kryzysowego powrotu do normalności i spadku cen. Zdaniem Grzegorza Ogonka, analityka Santander Banku, może to nastąpić już niebawem.

— Wygląda na to, że zbliżamy się do punktu, w którym inflacja bazowa zacznie spadać, ulegając presji osłabionego popytu krajowego. Być może ma to miejsce już w sierpniu. Po pełnych lipcowych danych o CPI wydaje się bardziej prawdopodobne, że inflacja zejdzie poniżej celu NBP 2,5 proc. r/r do końca roku — podkreśla ekonomista.