Bez pomocy państwa atom nie ruszy

Magdalena GraniszewskaMagdalena Graniszewska
opublikowano: 2012-05-25 00:00

Na rynku nie ma miejsca dla energetyki jądrowej — alarmuje Energa. Trudno też będzie o jej finansowanie.

— Polska wciąż nie przygotowała miejsca dla elektrowni jądrowej w systemie energetycznym — alarmował wczoraj Mirosław Bieliński, prezes Energi, w trakcie Europejskiego Kongresu Finansowego w Sopocie.

W sieci jest ciasno…

Jego zdaniem, miejsca nie ma ani w sieci, ani na rynku. W sieci, zwłaszcza na północy kraju, gdzie ma stanąć elektrownia atomowa, już teraz jest ciasno. To opinia pod prąd powszechnemu poglądowi, że właśnie na północy Polski panuje energetyczny deficyt i tam powinny być lokalizowane nowe źródła energii.

— Kiedy Energa stara się o przyłączenie do sieci 500 MW, już teraz uzyskuje warunki mocno poniżej przeciętnej. A w przypadku energii jądrowej trzeba będzie znaleźć miejsce dla 3000 MW — podkreśla Mirosław Bieliński.

Ponadto ruszają potężne inwestycje w energetyce konwencjonalnej, szybko rośnie również energetyka wiatrowa.

— A przecież w północnej Polsce już teraz popyt jest zaspokajany praktycznie w 100 proc. Jeśli nie wyhamujemy inwestycji w nowe elektrownie, będziemy mieć ogromną nadpodaż energii — uważa szef Energi.

...banki same nie dadzą rady...

Na projekty jądrowe trudno też będzie znaleźć miejsce w systemiefinansowym, chyba że włączy się do tego państwo.

— Projekty będą miały taką skalę, że udział państwa będzie kluczowy — uważa Krzysztof Rozen, partner w KPMG. Państwo jest na to gotowe — zapewnia tymczasem Ministerstwo Gospodarki.

— Za około dwóch lat PGE [energetyczna spółka będzie realizować program jądrowy — red.] przedstawi projekt modelu finansowego. Państwo z pewnością odegra w nim rolę, ale za wcześnie na szczegóły. Na razie analizujemy rozwiązania zastosowane m.in. w Wielkiej Brytanii, na Litwie czy w Jordanii — twierdzi Zbigniew Kubacki, dyrektor Departamentu Energii Jądrowej Ministerstwa Gospodarki.

Propozycje ma już Andrzej Kopyrski, wiceprezes Pekao.

— Można stworzyć państwowy fundusz, na kształt funduszu autostradowego, który emitowałby obligacje na potrzeby finansowania programu jądrowego. A banki zajęłyby się wtedy wspieraniem wykonawców i podwykonawców — taki scenariusz kreśli Andrzej Kopyrski.

Same banki krajowe nie dadzą jednak rady. Potrzebny będzie kapitał zagraniczny.

— W projekcie będą musiały wziąć udział instytucje międzynarodowe, np. EBI i EBOR. Nawet my, choć jesteśmy największym bankiem korporacyjnym w Polsce, sami nie damy rady sfinansować tych inwestycji. Projekty jądrowe będą stanowić przecież 10-15 proc. krajowego rynku kredytów korporacyjnych — zauważa Andrzej Kopyrski.

Mirosław Bieliński rekomendowałby z kolei, aby resorty skarbu i finansów sięgnęły po instrumenty gwarancyjne, które sprowadziłyby ryzyko projektów jądrowych do poziomu ryzyka obligacji.

…przy tak dużym ryzyku

Bo największym problemem dla finansistów jest właśnie ryzyko związane z projektami jądrowymi.

— Dlatego energetyka jądrowa to nie jest dla nas klasyczna inwestycja infrastrukturalna. Zrobiliśmy też badania, z których wynika, że od 10 lat nie było na świecie projektu jądrowego finansowanego na warunkach komercyjnych. Właśnie ze względu na ryzyko, którego duża cześć musi być zdjęta przez regulatorów i państwo — uważa Andrzej Kopyrski.

Niemcy to najświeższy przykład ryzyka politycznego. Tamtejszy rząd zadecydował o zamknięciu elektrowni jądrowych.

— To ogromne ryzyko dla banku, ponieważ z dnia na dzień dobry projekt staje się projektem złym. A zdarzyło się to w stabilnym kraju europejskim — zaznacza Andrzej Kopyrski. W Polsce z kolei trwa walka o zdobycie poparcia społecznego dla takiej inwestycji.

— Po tragedii w Fukushimie widać było spadek poparcia dla programu jądrowego z ponad 50 do 31 proc. Teraz obserwujemy jego stopniowe odbudowywanie się grupy zwolenników. Celem jest poparcie grubo powyżej 50 proc. — deklaruje Zbigniew Kubacki.