W Stoczni Gdańsk oraz w budującej elementy wież wiatrowych na jej terenie GSG Towers zapowiada się gorące i burzliwe lato. Związkowcy twierdzą, że stoczni grozi bankructwo. Napisali list, prosząc o interwencję Siergieja Tarutę, ukraińskiego inwestora stoczniowych spółek. „Od wakacji ponad połowa załogi nie będzie miała pracy, a nowy zarząd powołany przez Pana, nic nie robi (…) Dziesiątki dokumentów czeka na podpis pani prezes, która rzadko bywa w zakładzie (…) Nie ma narad i żadnych pomysłów, aby rozwiązać dramatycznie pogarszającą się sytuację” — napisali związkowcy do Siergieja Taruty. Jeden z informatorów „PB” twierdzi, że kończy się realizacja wielu kontraktów, a nowych pozyskano niewiele, więc los stoczni jest niepewny.

Zmiany przy sterze
Stoczniowcy napisali list do Siergieja Taruty, mimo że na początku roku pojawiły się informacje, że stery gdańskiej stoczni przekazał córce. W lutym z funkcji prezesa odwołano Jarosława Łasińskiego, powołując Ludmiłę Buimister. Zbiegło się to w czasie z zainicjowaniem rozmów przez Agencję Rozwoju Przemysłu (ARP), która ma 18 proc. akcji stoczni i 50 proc. GSG Towers, oraz Polski Fundusz Rozwoju (PFR) w sprawie restrukturyzacji i planów rozwoju stoczniowej grupy. Polscy akcjonariusze oraz PFR dążą do dokapitalizowania stoczni, by mogła wejść na nowe rynki i zwiększyła portfel produktów dla energetyki wiatrowej. Do „PB” docierają jednak informacje, że Ukraińcy, którzy wydali na inwestycje w produkcję w stoczni elementów wież wiatrowych kilkaset milionów złotych, nie garną się do ponownego wyłożenia gotówki. Dokapitalizowanie stoczni przez PFR czy inne krajowe instytucje oznacza natomiast marginalizację ich pozycji, na co także nie chcą się zgodzić. Tymczasem na repolonizacji zależy stoczniowcom, przychylnie patrzącym na konsolidację branży wokół Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Liczą, że wówczas grupa mogłaby nie tylko działać na rynku energetyki wiatrowej, ale także wrócić do budowy statków, która kilka lat temu została uznana za nierentowną. Ludmiła Buimister, prezes Stoczni Gdańsk, nie odniosła się bezpośrednio do zastrzeżeń podniesionych przez związkowców,ale twierdzi, że zarząd stara się, by grupa sprawnie działała. — Prywatny inwestor regularnie współpracuje z zarządem w Gdańsku oraz polskim rządem w Warszawie przy opracowywaniu strategii, która pozytywnie przełoży się na przyszłość spółki. Jesteśmy otwarci na dialog. Nie można jednak zakłamywać prawdy — twierdzić, że przemysł stoczniowy ma potencjał i z tym wiązać przyszłość firmy. Inwestor zaangażował prawie 600 mln zł, ale w ostatnich 15 latach stoczniowy rynek się załamał. Mimo starań, by spółka była dochodowa, nie widzimy żadnej możliwości osiągnięcia rentowności w budowie statków. Nie chcemy karmić nikogo pustymi obietnicami. Skupiamy się na tym, aby nasza załoga miała w przyszłości pracę, a przyszłość to energia wiatrowa i konstrukcje offshore — kategorycznie twierdzi Ludmiła Buimister.
ARP ma plan
List związkowców do Siergieja Taruty otrzymał także Paweł Borys, prezes PFR, który już kilka miesięcy temu zapowiadał doinwestowanie gdańskiej grupy. Tuż po jego otrzymaniu wybrał się do stoczni.
— Prowadzimy dialog, ale niepokoi nas brak skutecznych działań restrukturyzacyjnych strony ukraińskiej — twierdzi Paweł Borys.
ARP zapewnia natomiast, że ma plan wyjścia z kryzysu, ale nie ujawnia szczegółów.
— Zawierając w 2015 r. z ukraińskim właścicielem stoczni umowę inwestycyjną, ARP zagwarantowała mu solidne finansowe podstawy do przeprowadzenia restrukturyzacji i kontynuowania biznesu. Miał to być punkt zwrotny w dalszym rozwoju stoczni. Niestety, rezultaty okazały się niesatysfakcjonujące. Mając na uwadze pogarszający się stan finansowy, o którym nie zawsze właściciel nas informował, ARP już wiele miesięcy temu zaczęła prace mające na celu rozwiązanie problemów stoczni. Mamy kilka wariantów działań. Propozycje zostały przekazane właścicielowi oraz stronie społecznej. Każda z propozycji uwzględnia obecnie obowiązujące trendy w przemyśle stoczniowym, w tym zastosowanie innowacyjnych technologii — twierdzi Joanna Zakrzewska, rzecznik ARP. Czy agencji uda się szybko porozumieć z ukraińskim inwestorem, by wdrożyć plan uzdrowienia firmy — nie wiadomo.
Jeśli sprawdzą się zapowiedzi związkowców i rzeczywiście za kilka miesięcy stoczniowcy nie będą mieć pracy, a spółce zagrozi bankructwo, nie da się winy przerzucić jedynie na Ukraińców. To poprzedni rząd PiS w 2007 r. sprzedał im kolebkę Solidarności. Już wówczas wiadomo było bowiem, że Komisja Europejska zakwestionuje udzielaną stoczniom pomoc publiczną. Politycy wyłączyli więc gdańską stocznię z Grupy Stoczni Gdynia, nie obciążając jej niedozwoloną pomocą. Ratownikami byli Ukraińcy.