... w sprawie tzw. cywilnego wątku organizacji w 2010 r. lotów do Smoleńska/Katynia — w środę 7 kwietnia z premierem Donaldem Tuskiem oraz w sobotę 10 kwietnia z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Orzeczenie stwierdza, że śledczy zbyt pochopnie uznali, iż stwierdzone najróżniejsze organizacyjne błędy i uchybienia nie wyczerpują znamion przestępstwa. Co bardzo istotne — w badaniu lotu z 10 kwietnia 2010 r. przyjmuje się suche fakty sprzed katastrofy.

Tak się składa, że jestem jedną z… 382 osób, które otrzymały od prokuratury status pokrzywdzonych.
W tej liczbie znajduje się 96 ofiar tragedii oraz aż 286 innych osób, w tym m.in. dziennikarze latający wtedy różnymi samolotami. Wraz z postanowieniem o umorzeniu śledztwa otrzymałem obszerny materiał, zawierający wiele szczegółów z dziedziny logistyki i organizacji zagranicznych wizyt najważniejszych osób w państwie. W tym wypadku dotyczyło to okresu od jesieni 2009 r.
Z prezydentami i premierami III RP odbyłem kilkadziesiąt wspólnych lotów. W związku z tym mam dwie refleksje, zanim orzeczenie sądu wywoła kolejną eksplozję smoleńskiego zgiełku. Po pierwsze — procedury takich podróży były identyczne za czasów wszystkich szefów rządów w XXI wieku: Jerzego Buzka, Leszka Millera, Marka Belki, Kazimierza Marcinkiewicza, Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. W żadnym elemencie nie było ani lepiej, ani gorzej. Po drugie — od smoleńskiej katastrofy minęły cztery lata, ale podróże VIP-ów nadal nie doczekały się docelowego kształtu. Ze względu na brak decyzji sprzętowych stali się oni po prostu pasażerami PLL LOT. Procedury linii lotniczej oczywiście radykalnie podniosły poziom ich bezpieczeństwa w stosunku do epoki przedsmoleńskiej. Niemniej z punktu widzenia sztuki kierowania państwem to prowizorka.