Przed wizytą 3 września w Białym Domu ściągnął w czwartek do Warszawy na krótkie spotkanie trzech prezydentów małych republik bałtyckich – Litwy, Łotwy i Estonii, czyli Gitanasa Nausėdę, Edgarsa Rinkēvičša i Alara Karisa. Dość niespodziewana i znacznie ważniejsza okazała się bytność także duńskiej premierki Mette Frederiksen, która w tym półroczu kieruje prezydencją Danii w ministerialnej Radzie Unii Europejskiej. Duńskie cieśniny stanowią zachodnią bramę Bałtyku i w tym kontekście udział premierki naturalnie pasował do spotkania czterech nadbałtyckich prezydentów. Notabene uczestnicy spotkania w Belwederze biorą udział w gremiach naprawdę decyzyjnych w sposób dość zróżnicowany. Nausėda i Frederiksen uczestniczą w szczytach NATO i Rady Europejskiej, Nawrocki i Rinkēvičš tylko w NATO, zaś Karis pełni funkcję reprezentacyjną.
Najważniejszym konkretem w relacji Karola Nawrockiego z Mette Frederiksen byłoby wysondowanie, kiedy duńska prezydencja planuje głosowanie nad umową z krajami Mercosur. Po środowej Radzie Gabinetowej prezydent i premier zgodnie ogłosili współdziałanie w podjęciu próby zmontowania tzw. mniejszości blokującej umowę uznaną za fatalną dla polskiego rolnictwa. Przypomnę, że w Radzie UE dla podjęcia uchwały legislacyjnej wymagana jest tzw. podwójna większość kwalifikowana – za musi opowiedzieć się co najmniej 55 proc. państw (czyli obecnie 15 z 27) reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności UE. Mniejszość blokująca nie jest zwykłym odwróceniem tych liczb – sprzeciwiający się muszą skupiać co najmniej 35 proc. ludności, ale nie musi to być aż 45 proc. państw (czyli 13 z 27), wystarczają cztery. To traktatowy głęboki ukłon wobec interesów choćby grupki niezadowolonych. Przy czym tego obniżonego progu nie da się już dalej obniżać, gdyby porozumiały się trzy duże państwa z sumą ludności przekraczającą 35 proc. obywateli UE, to dla skuteczności sprzeciwu muszą namówić jeszcze jakieś czwarte.
Na podstawie danych ludnościowych Eurostatu każdego 1 stycznia korygowany jest w Radzie UE przydział państwom puli głosów. Notabene akcje Polski systematycznie spadają, niewiele, corocznie o jedną czy dwie setne, ale trend jest stały. W roku 2025 dysponujemy pulą głosów 8,33 proc. Gdyby do sprzeciwu wobec Mercosur dołożyła się rolnicza Francja z siłą 15,17 proc. – byłby to dobry początek. Marzeniem, a raczej mrzonką jest nakłonienie do blokady również premierki Giorgii Meloni, dodanie włoskiej puli 13,23 proc. oznaczałoby już przekroczenie 36 proc. Wtedy wystarczyłoby znaleźć jeszcze jakiś rząd obawiający się zalewu południowoamerykańskiej żywności, choćby nawet Maltę z udziałem 0,12 proc. To oczywiście żart, ale może dołożyłby swoje 2,13 proc. krnąbrny premier Viktor Orbán? I tak u Ursuli von der Leyen jest już podpadnięty, więc nie musi bać się jej gniewu. A taki jest główny motyw kunktatorstwa kilku rządów, które dostrzegają niebezpieczne dla ich gospodarek następstwa umowy, ale wolą nie zadzierać z wszechwładną przewodniczącą Komisji Europejskiej.
Arytmetyczne realia w Radzie UE przypominam nieprzypadkowo. Karol Nawrocki za tydzień wracając z Waszyngtonu zahaczy o Rzym i Watykan, zostanie przyjęty na audiencji przez papieża Leona XIV, a potem spotka się z Giorgią Meloni. Jego otoczenie rozpuściło sygnały, że ważnym tematem będzie właśnie umowa z Mercosur. Wynik rozmowy jest oczywistością już teraz – premierka absolutnie wykluczy hipotetyczne dołożenie się Włoch do mniejszości blokującej. Usłyszenie tej gorzkiej dla Karola Nawrockiego prawdy bezpośrednio będzie jedynym jego zyskiem politycznym z rozmowy. Całą sprzeciwiającą się umowie z Mercosur ideową preambułę do ustawy rolnej, którą wpisał do wniesionego do Sejmu projektu, będzie mógł wyrzucić do kosza.