Bomba w czołgu Mioduskiego

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2014-03-04 00:00

Właściciel Legii przyznaje: rok pracy nad klubem po nowemu poszedł w piach. A wraz z nim nawet kilkanaście milionów złotych.

— Legia to mój czołg do końca życia. Udowodnię, że w piłkarskim biznesie piłki nie będą mnie omijać — mówił miesiąc temu Dariusz Mioduski na łamach „Pulsu Biznesu”, tłumacząc podwaliny swojej inwestycji w Legię Warszawa.

Dariusz Mioduski (FOT. MW)
Dariusz Mioduski (FOT. MW)
None
None

Zaczęło się nieźle — Legia sprzedała z dużym zyskiem jednego z graczy, potem w lidze wygrywała jak na zawołanie.

Bomba w czołgu wybuchła w pierwszy weekend marca. Wrótce okaże się, czy burdy kibiców nie będą kosztowały Legii więcej niż kiedykolwiek w historii. Wojewoda może podjąć decyzję nawet o zamknięciu stadionu na najbliższe pół roku. Dla ofensywnych planów Dariusza Mioduskiego byłby to mocny biznesowy cios.

— Tak to wygląda: w kilkanaście minut zostało zniszczone to, co jako klub budowaliśmy przez ostatni rok — przyznaje Dariusz Mioduski. Według wyliczeń „PB”, obecny kryzys zmniejszy tegoroczne przychody warszawskiego klubu co najmniej o kilka milionów złotych i raczej nie przebiją one zakładanych 100 mln zł. To efekt niższych przychodów z biletów i usług, strat wizerunkowych klubu przekładających się na niższe stawki sponsorskie i idące za tym niższe wpływy z transferów.

Na stronie kosztowej ciążyć zaś będą kwestie związane z większymi wydatkami na ochronę obiektu i wymianę części kadry, która ewidentnie nie sprawdziła się w zeszły weekend. Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt — roszczenia ze strony firm płacących nawet po 400 tys. zł rocznie za wynajem lóż biznesowych.

— Widzi pan, głupi ma szczęście — śmieje się Piotr Bieliński, biznesmen, którego marka ActiveJet była do niedawna na koszulkach klubu z Łazienkowskiej. Jednak Bielińskiemu już mniej do śmiechu, gdy zastanowi się, że jeszcze przez pół roku płaci za lożę na stadionie Legii.

— To oczywiste, że jeśli stadion będzie zamknięty, wystąpimy o jakąś rekompensatę do klubu — mówi Piotr Bieliński. Wciąż w grę wchodzi zamknięcie obiektu Legii nawet do końca obecnej rundy rozgrywek Ekstraklasy. To najbardziej pesymistyczny, ale też realny scenariusz. W takim przypadku dziura w przychodach Legii wyniosłaby nie kilka, lecz kilkanaście milionów złotych. Będzie dosypywanie gotówki?

— Biznesowo zrobiliśmy krok w tył i zaczynamy od zera, ale żadnego dosypywania na rzeczy zawinione przez bandytów nie będzie. Nie zamierzam też odchodzić z klubu — deklaruje Dariusz Mioduski. W kontekście wcześniejszych deklaracji, że nie chce wpędzać Legii w długi — wobec niższych przychodów i widma spłaty ITI — ma jedno wyjście: zmniejszyć wydatki Legii.

A przed nim kolejna chwila prawdy — walka o sponsorów. Z głęboką rysą na legijnym wizerunku nie będzie o nich łatwo. Miejska legenda głosi, że po feralnym meczu z Jagiellonią nerwy puściły szefom bukmacherskiej Fortuny, kluczowego sponsora Legii. Udało się ugasić pożar, ale we wrześniu wygasa umowa klubu z PepsiCo na prawa do nazwy stadionu. Amerykański koncern nie był zainteresowany jej przedłużeniem. Obecnie Legia od PepsiCo dostaje 5-6 mln zł rocznie.

— Negocjacje z nowym partnerem trwają. Ostatnie wydarzenia ich nie ułatwiają — kwituje Dariusz Mioduski.