W segmencie dóbr luksusowych rozpoznawalna marka to podstawa. Rodzina Piotrowskich zajmuje się działalnością jubilerską od 1920 r. i przez ten czas zdążyła kilka razy zmienić szyld. Skrzydła rozwija pod ostatnim — Briju, pod którym spółka zadebiutowała na NewConnect w 2011 r. i zaczęła tworzyć sieć salonów jubilerskich. Teraz przenosi się na główny parkiet i obiecuje przyspieszyć ekspansję.

— Do końca maja chcemy przenieść się na GPW. Mamy siedem salonów, do końca tego roku chcemy mieć ich 15-17, a do końca 2015 r. — ponad 40, z czego ok. 20 we franczyzie. Nie robiliśmy emisji, bo na razie inwestycje — które w ciągu dwóch lat szacuję na ok. 4 mln zł — możemy finansować z własnych pieniędzy i ewentualnie z kredytów bankowych — mówi Przemysław Piotrowski, prezes Briju.
Spółka miała w ubiegłym roku 279 mln zł przychodów i 7,5 mln zł zysku netto, a przez trzy miesiące tego roku sprzedała towary i produkty za 67,2 mln zł, wypracowując przy tym 2 mln zł czystego zysku.
— Chcemy rozwinąć sieć sprzedaży w największych miastach, by zbudować rozpoznawalność marki. To też działalność, na której wypracowuje się zdecydowanie wyższe marże niż na sprzedaży surowców, głównie złota — a to dziś zapewnia nam gros przychodów. Nie zrezygnujemy z obrotu surowcami, bo to stabilny biznes, który ciągle przynosi nam zyski, ale priorytetem jest rozwój sieci Briju — mówi Przemysław Piotrowski.
Prezes zapowiada, że spółka może też włączyć się w konsolidację rynku biżuterii, na którym w kraju działa ponad 3 tys. sklepów. Jego wartość szacowana jest na ponad 1,4 mld zł.
— Nie wykluczamy przejęć — tak mniejszych, jak i większych od nas sieci. Rozmowy się toczą, choć koncentrujemy się na rozwoju organicznym — mówi Przemysław Piotrowski.