Budowlanka podnosi się z kolan

opublikowano: 23-06-2020, 22:00

Po miesiącach stagnacji widać ożywienie. Eksperci jednak ostrzegają — powrót do pełnej formy jeszcze potrwa.

W maju urzędy wydały o 28,3 proc. mniej pozwoleń na budowę niż przed rokiem. O 27,1 proc. natomiast spadła liczba rozpoczętych inwestycji — podał GUS. Choć pandemia koronawirusa znacząco osłabiła branżę, pojwiło się światełko w tunelu. W porównaniu z kwietniem liczba wydanych pozwoleń na budowę wzrosła o 15,4 proc., natomiast rozpoczętych inwestycji było o 10 proc. więcej.

— Rynek budzi się do życia, ale robi to powoli. Skokowy powrót do aktywności sprzed pandemii jest niemożliwy. Cały kraj rozkręca się powoli, urzędy nadal działają w ograniczonym zakresie i załatwianie formalności wciąż jest utrudnione — mówi Marcin Krasoń, przedstawiciel obido.pl.

Nie brakuje „ale”

Eksperci są jednak zgodni — nie należy popadać w przesadny optymizm. Sytuacja na rynku jest wciąż znacznie gorsza niż przed epidemią.

— Perturbacje związane z zagrożeniem epidemicznym nie pogorszyły jedynie danych dotyczących mieszkań oddanych do użytkowania. Szczególnie dobrze zaprezentowali się w tym przypadku deweloperzy, którzy w maju oddali 11,2 tys. lokali, czyli o ponad 21 proc. więcej niż rok wcześniej. Łącznie od stycznia do maja do użytkowania zostało przekazanych już bez mała 80 tys. mieszkań, co jest wynikiem niemal identycznym jak przed rokiem — mówi Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl.

Pandemia ograniczyła jednak ruchy deweloperów, którzy w maju rozpoczęli budowę tylko nieco ponad 6 tys. mieszkań.

— To wynik niemal o połowę gorszy zarówno do tego sprzed roku, jak też w stosunku do średniej miesięcznej z ostatnich lat — tłumaczy Jarosław Jędrzyński.

Podobne obserwacje ma Marcin Krasoń.

— Deweloperzy wracają do aktywności wolniej niż osoby budujące domy na własny użytek. Pandemia spowodowała znaczny spadek popytu, więc spółkom nie spieszy się tak bardzo z rozpoczynaniem nowych budów. Nikt nie chce bowiem zostać z niesprzedanymi mieszkaniami, a większość z nich ma jeszcze co sprzedawać. Wiele firm woli więc spokojnie obserwować sytuację i reagować na bieżąco. To rozsądne i całkiem normalne działanie rynkowe — tłumaczy Marcin Krasoń.

Wielka niewiadoma

Eksperci są ostrożni w prognozach dotyczących powrotu sytuacji sprzed koronawirusa.

— Znaleźliśmy się w zupełnie innych realiach rynkowych i nieco czasu nam zajmie powrót do względnej normy. Duże znaczenie ma polityka kredytowa banków — ograniczony dostęp do finansowania staje się coraz większym utrudnieniem dla potencjalnych nabywców. Pod dużym znakiem zapytania stoją też dalsze zakupy inwestycyjne Polaków, ponieważ to właśnie one napędzały koniunkturę na rynku mieszkaniowym — tłumaczy Marcin Jańczuk, dyrektor marketingu i PR w Metrohouse.

Jego opinię podziela Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments.

— Zawirowania spowodowały spadek nowych inwestycji, tymczasem w Polsce mieszkań jest wciąż za mało. Ponadto przykręcenie kurków z kredytami przez banki uderza przede wszystkim w nabywców pierwszych mieszkań. Jeśli sytuacja szybko nie wróci do normy, a rząd nie zdecyduje się pomóc osobom gorzej zarabiającym, np. w formie gwarancji kredytowych zastępujących wymagania dotyczące wkładu własnego, to spora część młodych ludzi znów zostanie wypchnięta z rynku nieruchomości w objęcia rynku najmu — uważa Bartosz Turek.

Schody dopiero się zaczną

Podczas gdy produkcja przemysłowa oraz sprzedaż detaliczna w maju odnotowały odbicie od kwietniowego dna, i to powyżej rynkowych oczekiwań, majowe dane z budownictwa sygnalizują, że w tym sektorze najgorsze prawdopodobnie dopiero przed nim. Dynamika produkcji budowlano-montażowej spadła bowiem w maju o 5,1 proc. rok do roku, podczas gdy rynkowy konsens wskazywał na spadek jedynie o 1,5 proc. Sektor budownictwa jest dosyć specyficzny w obliczu pandemii koronawirusa. Na własnej skórze nie odczuł negatywnych skutków zamrożenia gospodarki, dlatego kwietniowe dane nie były tak złe jak w jej pozostałych częściach. Schody zaczynają się dopiero teraz — zamówień na nowe inwestycje jest znacznie mniej. Wynika to z gwałtownego zahamowania popytu gospodarstw domowych i firm — z jednej strony kryzys finansowy oznacza ostrożność z inwestowaniem w tak drogie dobra jak nieruchomości, z drugiej — dostęp do kredytów bankowych w szczycie kryzysu przy niemal zerowych stopach jest utrudniony. Kolejne miesiące mogą więc przynieść jeszcze gorsze odczyty.

Marcel Lesik

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: Anna Gołasa

Polecane