Byłym szefom PŻB grozi 10 lat więzienia

Bogdan Tychowski
opublikowano: 2003-01-07 00:00

10 lat więzienia grozi byłemu prezesowi i byłym trzem członkom zarządu Polskiej Żeglugi Bałtyckiej. Afera wokół zakupu superszybkiego promu Boomerang jeszcze w tym tygodniu zmaterializuje się w postaci aktu oskarżenia.

Dekada za kratami — taki najwyższy wyrok może zapaść w sprawie o spowodowanie 70 mln zł strat w Polskiej Żegludze Bałtyckiej (PŻB). Wielce prawdopodobne, że jeszcze w tym tygodniu do kołobrzeskiego sądu trafi akt oskarżenia przeciwko Andrzejowi G., byłemu prezesowi, oraz Anatolowi P., Wiesławowi G. i Leszkowi S. byłym członkom zarządu Polskiej Żeglugi Bałtyckiej.

Ci panowie — zdaniem Najwyższej Izby Kontroli i kołobrzeskiej prokuratury — odpowiadają za transakcję zakupu promu-katamaranu Boomerang i tym samym narażenie kierowanej przez siebie spółki na stratę finansową. Chociaż transakcja nastąpiła w 1997 roku, PŻB do tej pory odczuwa na własnej skórze jej skutki.

NIK i prokurator zarzucają byłemu zarządowi PŻB niedopełnienie obowiązków analizy opłacalności zakupu jednostki z wszelkimi tego konsekwencjami. Najwyższa możliwa kara, jaka grozi oskarżonym, to 10 lat pozbawienia wolności. Nie jest jeszcze znane stanowisko prokuratora, jakiej kary będzie się domagał przed sądem.

Oskarżeni bronią się jednak, twierdząc, że takie badania były prowadzone, i to zarówno przez agencje zewnętrzne, jak i samą spółkę. Uważają, że wszystkiemu winna była nagła recesja i rosnąca konkurencja na rynku przewozów promowych.

Boomerang, wybudowany w australijskiej stoczni Austal, kosztował ponad 37 mln USD. Teoretycznie jednostka była bardzo atrakcyjna, bo mogła jednorazowo przewozić z prędkością 42 węzłów 700 osób i 175 samochodów.

To jednak, co doskonale sprawdzało się na ciepłych i spokojnych wodach australijskich, nie miało szans powodzenia na nieprzyjaznych trasach Morza Bałtyckiego. Już w pierwszym roku eksploatacji aluminiowego promu okazało się, że jest on zbyt delikatny, aby prowadzić całoroczną działalność na Bałtyku.

Wykluczona była jego eksploatacja w okresie zimowym, bo cienki kadłub nie wytrzymałby kontaktu z twardym lodem. Katamaran pływał pod banderą PŻB cztery lata, powodując każdego roku olbrzymie straty finansowe i poważnie przyczyniając się do doprowadzenia spółki na skraj bankructwa.

Aby ratować Polską Żeglugę Bałtycką, nowe kierownictwo spółki postanowiło pozbyć się uciążliwego katamaranu, sprzedając go estońskiemu armatorowi. Tallinlink kupił go w połowie 2001 roku za 11,4 mln USD.

Najwyższa Izba Kontroli już prawie rok temu zakończyła badanie sprawy zakupu i eksploatacji promu, wyceniając straty Polskiej Żeglugi Bałtyckiej na prawie 164,5 mln zł. Prokuratura w akcie oskarżenia wymienia kwotę 72,5 mln złotych strat.

Według Marka Grzymkowskiego, wiceprezesa kołobrzeskiego sądu rejonowego, mimo że akta z prokuratury trafią do sądu w tym tygodniu, sprawa znajdzie się na wokandzie nie wcześniej niż za trzy miesiące.

Oskarżeni byli szefowie Polskiej Żeglugi Bałtyckiej przebywają na wolności po wpłaceniu poręczeń majątkowych.

Sama spółka zaś powoli wychodzi z kryzysu finansowego. Rok 2002 zamknie prawdopodobnie na lekkim plusie. Obecny zarząd przewoźnika może dziś skoncentrować się na strategii rozwoju i odbudowaniu zaufania do marki. Rozważa też zakup nowej jednostki o zupełnie innych od Boomerangu parametrach.