W najbliższych dniach ruszy walka o najwyższą sportową stawkę w polskich mediach. Już w przyszłym tygodniu do operatorów telewizyjnych i streamingowych mają trafić zaproszenia do składania ofert w przetargu na prawa do transmisji piłkarskiej Ekstraklasy w latach 2023-27 r. Do walki szykuje się Canal+, dla którego Ekstraklasa jest fundamentem płatnej oferty sportowej od ćwierćwiecza.
- Oczywiście weźmiemy udział w przetargu na prawa do transmisji Ekstraklasy. Pokazujemy ją od 27 lat, przyczyniliśmy się do jej rozwoju i zamierzamy to kontynuować. Konkurencja o prawa jest być może silniejsza niż wcześniej, ale uważamy, że oferujemy najbardziej atrakcyjny z punktu widzenia kibiców model pokazywania meczów – w telewizji oraz przez internet. Nie będziemy szaleli z ceną, policzyliśmy jednak, o ile więcej niż wcześniej możemy płacić, by było to racjonalne z punktu widzenia finansów spółki - mówi Edyta Sadowska, prezes Canal+ Polska.

Internetowa konkurencja
Obecnie Canal+ płaci Ekstraklasie ok. 200 mln zł za sezon, 50 mln zł dokłada TVP za prawa do transmisji wybranych meczów. Najpoważniejszym konkurentem dotychczasowych posiadaczy praw będzie w nowym przetargu Viaplay. Należąca do szwedzkiej grupy NENT platforma agresywnie rozpycha się na rynku i przejęła już m.in. prawa do transmisji angielskiej Premier League od nowego sezonu. Według szefowej Canal+ konkurencja ma jednak swoje problemy.
- Czysto internetowe transmisje sportu wyglądają dobrze w teorii, ale nie w praktyce. Z perspektywy dużych miast dostęp do szerokopasmowego internetu jest może czymś oczywistym, ale Polska to nie tylko największe miasta. Infrastruktura szerokopasmowa jeszcze przez dobrych kilka lat – przynajmniej do szerszego wejścia technologii 5G – nie będzie pozwalać na powszechne transmisje w wysokiej jakości bez buforowania, a problemy techniczne przy oglądaniu meczów na żywo nie są czymś, co kibice mogą zaakceptować. Z najnowszych i najbardziej rozbudowanych badań widzów Ekstraklasy, które właśnie zakończyliśmy, jednoznacznie wynika, że wysoka jakość obrazu, duży ekran, stabilność transmisji i brak opóźnień są absolutnie kluczowe. Właśnie dlatego kibice chcą oglądać futbol w telewizji – przekonuje Edyta Sadowska.
Poprzedni przetarg na prawa do transmisji Ekstraklasy rozstrzygnięto w 2018 r. Za główny pakiet, czyli prawa do pokazywania meczów w krajowych telewizjach, Canal+ do spółki z TVP zapłaciły blisko 250 mln zł rocznie. Umowę podpisano początkowo na dwa lata, ale w 2020 r., w czasie pandemii, bez przetargu przedłużono ją o kolejne dwa sezony. Wcześniej Canal+ płacił za pojedynczy sezon niespełna 160 mln zł.
Dla klubów Ekstraklasy to kluczowe źródło przychodów. W poprzednim sezonie, jak obliczył Deloitte, wpływy z transmisji odpowiadały za 48 proc. przychodów drużyn ligowych (bez uwzględnienia wpływów z transferów). Niemal tyle samo przynoszą indywidualnie negocjowane umowy sponsorskie i inne komercyjne źródła przychodów. Pieniądze z praw mediowych - i kontraktów z głównymi sponsorami, w tym tytularnym, czyli PKO BP - dzieli między kluby spółka Ekstraklasa, która zajmuje się też negocjowaniem kontraktów. Co roku 44 proc. pieniędzy dzielonych jest po równo, 33,5 proc. wypłacanych jest na podstawie wyniku sportowego w danym sezonie, 20 proc. - na podstawie rankingu historycznego, a niewielka reszta trafia na system szkolenia juniorów. W praktyce ubiegłoroczny mistrz, czyli Legia Warszawa, dostał od Ekstraklasy 30 mln zł, a ostatnie w tabeli Podbeskidzie – 8,5 mln zł.
Canal+ też pokazuje mecze na żywo w internecie na uruchomionej dwa lata temu platformie streamingowej.
- Canal+ daje kibicom wybór, bo jest dostępny na wielu platformach, jako klasyczna telewizja satelitarna, IPTV, w kablu oraz właśnie przez internet. Z naszych badań jednak wynika, że tylko 2 proc. widzów Ekstraklasy ogląda transmisje jedynie w internecie, podczas gdy ponad 40 proc. robi to wyłącznie na dużym ekranie za pośrednictwem platformy satelitarnej czy operatorów kablowych. Reszta to klienci hybrydowi, którzy korzystają ze streamingu, gdy są poza domem, ale natychmiast przełączają się na telewizor, gdy tylko mogą. Widzowie przy oglądaniu sportu na żywo mają po prostu inne wymagania niż przy oglądaniu filmów i seriali, digitalizacja postępuje tu znacznie wolniej, niż sama oczekiwałam, gdy przychodziłam do Canal+ cztery lata temu. Jesteśmy na nią jednak gotowi – mówi Edyta Sadowska.
Streamingowy tłok
Canal+ w ostatnich latach stracił kilka prestiżowych kontraktów na transmisje sportowe. Poza utratą pokazywanych od ponad dwóch dekad rozgrywek Premier League najbardziej dotkliwa była przegrana z Polsatem w przetargu na pokazywanie piłkarskiej Ligi Mistrzów w 2018 r.
- Pokazujemy ligę francuską i hiszpańską, wiernych widzów mają NBA i żużel, w którego przypadku inwestujemy w rozwój ligi tak, jak kiedyś zrobiliśmy z Ekstraklasą. Bardzo udanym zakupem okazały się prawa do transmisji tenisowego cyklu WTA. Sport jest i pozostanie naszą mocną stroną, zresztą użytkownicy naszej platformy mogą oglądać Ligę Mistrzów dzięki umowie z Polsatem i model, w którym agregujemy treści we współpracy z innymi operatorami będzie rozwijany – zapewnia Edyta Sadowska.
Szefowa Canal+ podkreśla, że obawy o tzw. cord-cutting, czyli rezygnowanie z abonamentów telewizyjnych na rzecz serwisów streamingowych, okazały się znacznie przesadzone.
- Potwierdza to zresztą presja operatorów streamingowych, by ich ofertę łączyć w pakietach z telewizją linearną czy usługami telekomunikacyjnymi. Z badań wynika, że abonenci są w stanie płacić za maksymalnie cztery serwisy streamingowe. Na rynku jest tłok i spodziewam się, że prędzej czy później nastąpi to, co w przypadku platform satelitarnych - daleko posunięta konsolidacja i łączenie baz treści. Na razie jest to trudne ze względu na ambicje nadawców oraz różne rozwiązania technologiczne w każdej platformie – mówi menedżerka.
Gdzie w streamingowym tłoku ma się odnaleźć Canal+?
- Widzimy dla siebie miejsce jako operatora z silną ofertą sportową oraz filmami i serialami wysokiej jakości, zwłaszcza polskimi i europejskimi. Wybrana oferta amerykańska będzie stanowiła maksymalnie 30 proc., od masowych treści tego rodzaju jest Netflix – mówi menedżerka.
Będzie drożej
Operator znacznie poszerzył bibliotekę polskich produkcji dzięki przejęciu w 2019 r. dystrybutora filmowego Kino Świat, a w ubiegłym roku jego właściciel przejął kontrolę nad SPI International, które jest m.in. głównym akcjonariuszem notowanej na GPW spółki Kino Polska TV, operatora darmowych i płatnych kanałów telewizyjnych.
- Kino Świat oczywiście ucierpiało w wyniku pandemii, ale jesteśmy bardzo zadowoleni z jego bazy filmowej – tylko w tym roku dzięki Kinu Świat do biblioteki Canal+ trafi ponad 50 premier filmowych, a już dzisiaj można znaleźć u nas blisko tysiąc innych produkcji z katalogu dystrybutora. Teraz będziemy mieli w portfelu właściwie wszystkie ogniwa łańcucha potrzebne do monetyzacji treści: od dystrybucji kinowej przez telewizję płatną po kanały otwarte, zresztą nie tylko w Polsce. Nie wykluczamy kolejnych akwizycji, choćby w zakresie produkcji własnych treści – mówi Edyta Sadowska.
Tymczasem produkcja filmowa i serialowa jest coraz droższa.
- Jej koszty w czasie pandemii wzrosły o około 30 proc. To prędzej niż później przełoży się na ceny pakietów telewizyjnych i streamingowych – mówi menedżerka.
Canal+ Polska w 2020 r. (ostatnie dostępne dane) miał 2,48 mld zł skonsolidowanych przychodów i 178 mln zł zysku netto. 51 proc. jego akcji ma grupa Vivendi, 32 proc. – TVN Media, a 17 proc. – Liberty Global, były właściciel UPC. Mniejszościowi akcjonariusze półtora roku temu chcieli spieniężyć swoje pakiety na warszawskiej giełdzie, ale oferta publiczna nie spotkała się z zainteresowaniem inwestorów finansowych.
- Oferta została zawieszona na kołku, ale my rozwijamy się zgodnie z planem. O konkretnych wynikach za ubiegły rok nie mogę jeszcze mówić, ale w pandemii nasza rentowność wzrosła, mamy solidne zyski i brak zadłużenia, więc finanse pozwalają nam na inwestycje – mówi Edyta Sadowska.
Praktyka rynkowa jest bezwzględna. Prawa telewizyjne są warte tyle, ile chce i jest w stanie za nie zapłacić najlepszy oferent, a nie tyle, ile się wydaje kibicom czy mediom. Często narzeka się na poziom piłkarski Ekstraklasy, a kwoty, które trafiają do klubów od nadawców, mogą się wydawać wygórowane, ale operatorzy telewizyjni to nie są ani organizacje charytatywne, ani firmy lubiące przepłacać. Canal+ już w poprzednim przetargu mocno podniósł stawkę, bo ewidentnie mu się to kalkulowało pod kątem sprzedanych dzięki Ekstraklasie abonamentów. Jeśli teraz uzna, że utrata praw do transmisji byłaby zbyt dotkliwa, to może płacić więcej, choć oczywiście trudno szacować o ile. Mam natomiast wątpliwości, czy Viaplay jest dla niego faktycznie poważnym rywalem w tym przetargu. Oczywiście firma ta weszła mocno na polski rynek, ale jeśli spojrzeć na jej strategię, to kupuje przede wszystkim prawa do transmisji rozgrywek o potencjale kontynentalnym czy nawet globalnym. Tu musiałaby się bardzo mocno, a nawet nadmiernie zaangażować finansowo w produkt, który realnie można monetyzować tylko w Polsce, bo transmisje Ekstraklasy na rynkach zagranicznych to raczej ciekawostka niż coś, co zachęca użytkowników do wykupienia pakietu. Viaplay wywiera oczywiście presję cenową w przetargu, ale nie sądzę, by chciał wydawać takie kwoty na Ekstraklasę, jakie jest w stanie wyłożyć na nią Canal+, zachowując przy tym rentowność przedsięwzięcia.