Cel był jasny: wrócić na Zachód

Rozmawiał Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2014-05-20 00:00

Polska dokonała rzeczy niemożliwej: z ruin ulepiła sprawne państwo. A to dopiero początek — mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier, szef rady gospodarczej przy premierze.

Ostatnie 25 lat polskiej gospodarki to historia sukcesu czy zmarnowanej szansy?

NIECH GŁÓD NIE GAŚNIE:
 Przez ostatnie 25 lat Polska odniosła sukces gospodarczy, bo byliśmy głodni lepszego życia. Jeśli chcemy, by gospodarka dalej rosła, ten głód nie może gasnąć, nie możemy wpaść w samozadowolenie — mówi Jan Krzysztof Bielecki, szef rady gospodarczej przy premierze, były premier.
 [FOT. WM]
NIECH GŁÓD NIE GAŚNIE: Przez ostatnie 25 lat Polska odniosła sukces gospodarczy, bo byliśmy głodni lepszego życia. Jeśli chcemy, by gospodarka dalej rosła, ten głód nie może gasnąć, nie możemy wpaść w samozadowolenie — mówi Jan Krzysztof Bielecki, szef rady gospodarczej przy premierze, były premier. [FOT. WM]
None
None

Chyba nawet największemu oponentowi rządu czy w ogóle polskiej polityki nie może przyjść do głowy pomysł, że zmarnowaliśmy szansę. Historia coraz bardziej udowadnia, że Polska w sposób zdumiewający wykorzystała swoje pięć minut. Udało się nam zrobić to, co planowaliśmy, a co niektórym wydawało się u progu transformacji niemożliwe — przerobiliśmy zupę rybną na akwarium. To najlepsza metafora opisująca ostatnie 25 lat. Łatwo jest zrobić z akwarium zupę rybną, wystarczy włożyć mikser, ale przeprowadzić proces odwrotny to dość trudne zadanie. To samo było z gospodarką w 1989 r. — musieliśmy odwrócić skutki spustoszeń dokonanych przez komunizm i z bałaganu zrobić poukładaną gospodarkę wolnorynkową. To zadanie wydawało się arcytrudne, ale się udało.

Co o tym zadecydowało?

Chyba najważniejszym czynnikiem było to, że Polacy uwierzyli, że ta gra, jaką jest kapitalizm i wolny rynek, naprawdę rusza i że oni w tę grę rzeczywiście zapragnęli zagrać. My, politycy i ekonomiści, ustanawialiśmy jedynie reguły gry — uwalnialiśmy ceny, rozpoczynaliśmy prywatyzację, wprowadzaliśmy wolny handel czy pełną wymienialność złotego — ale to od graczy, czyli przedsiębiorczych obywateli, zależało, czy gra faktycznie wystartuje. Gdyby Polacy nie zechcieli w tych rozgrywkach uczestniczyć, transformacja spaliłaby na panewce. Mielibyśmy nadal dziesięć sklepów na krzyż, pod którymi ustawiałyby się coraz dłuższe kolejki, sprzedawcy podnosiliby ceny, czyli mielibyśmy powtórkę z rozrywki. Na szczęście Polacy uwierzyli w tę zmianę i w to, że mogą odmienić swój los. Pojawiły się szczęki i samochody, z których ludzie sprzedawali mięso, mydło i skarpetki. Wolny rynek rzeczywiście ruszył.

Gdyby mógł pan zmienić plan Balcerowicza, to — patrząc z dzisiejszej perspektywy — coś by pan w nim zmienił?

Ponieważ proces wprowadzania reform z 1989 r. przebiegał bardzo szybko, to pewne błędy zostały popełnione. Na przykład w ramach nadmiernej opiekuńczości przyznaliśmy zasiłki dla bezrobotnych dla wszystkich, nawet dla tych, którzy dotychczas nie pracowali — po zasiłek na przykład mogły się zgłosić niepracujące żony. Wiele kontrowersji wzbudziły też przekształcenia PGR-ów, które postawiły wielu ich pracowników w trudnej sytuacji. Tych porażek pewnie można jeszcze parę znaleźć, ale ja wolę widzieć przede wszystkim to, że jako całość polska gospodarka odniosła przez 25 lat ogromny sukces.

Jakie były po 1989 r. najważniejsze wydarzenia, które zdecydowały o przyszłości polskiej gospodarki?

Na początku transformacji przed Polską stał jasny cel — mieliśmy wrócić do rodzinypaństw zachodnich. Ten cel konsekwentnie polskie państwo realizowało na kilku frontach. Po pierwsze, musieliśmy rozpocząć starania o członkostwo w NATO i Unii Europejskiej, ówczesnej Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej. Po drugie, musieliśmy otworzyć gospodarkę na świat, by mógł do niej płynąć kapitał, bo w tej naszej zupie rybnej bardzo go brakowało. I po trzecie, trzeba było stworzyć stabilne ramy instytucjonalne państwa. Być może powodzenie właśnie tej trzeciej misji było najważniejsze. Widać to zwłaszcza w kontekście wydarzeń na Ukrainie. Tam główną przyczyną problemów jest właśnie słabość państwa, czyli słabość instytucji. Brakuje organizacji politycznych, stabilnych organów władzy, zorganizowanego wojska czy instytucji, które dbają o wolną konkurencję. A przecież 25 lat temu zaczynaliśmy z Ukrainą mniej więcej z tego samego poziomu. Dzisiaj jesteśmy trzy razy bogatsi, jeśli chodzi o PKB na mieszkańca, ale — co ważniejsze — mamy funkcjonujące państwo.

Czy to, co wydarzyło się w Polsce przez ostatnie ćwierć wieku, w jakiejś mierze pokrywa się z tym, czego pan się w 1989 r. spodziewał lub co sobie wyobrażał?

W 1989 r. nie wybiegaliśmy tak daleko w przyszłość, dbaliśmy głównie o powodzenie samego procesu transformacji. Wtedy wcale nie mogliśmy być pewni, że ten proces uda się przeprowadzić. Miałem cały czas poczucie, że ten postęp jest kruchy i za chwilę nam się rozpadnie. Bałem się, że hiperinflacja, problemy z zadłużeniem oraz zmęczenie ludzi z powodu tempa zmian — że to wszystko doprowadzi do jakiegoś głębokiego załamania i że proces transformacji zostanie przerwany.

Zresztą, moje obawy okazały się częściowo słuszne, bo załamanie w pewnym sensie nastąpiło. W 1993 r. upadł solidarnościowy rząd Hanny Suchockiej i do władzy wrócili postkomuniści. Na szczęście okazało się, że — wbrew temu, co zapowiadali — nie zawrócili z drogi reform i utrzymali kierunek, który obrały rządy Solidarności.

Nawet na uboczu prac rządu nie było żadnych prób długofalowego prognozowania rozwoju gospodarki?

Nie, nie byliśmy wtedy w stanie tego robić. To tak, jakby strażak, który gasi jeden z największych pożarów w historii, miał przy kawie podebatować o perspektywach rozwoju Straży Pożarnej w perspektywie najbliższych 20 lat. W tak dramatycznej sytuacji, w jakiej była Polska przez pierwsze dwa, trzy lata od upadku komunizmu, mieliśmy ważniejsze zadania niż układanie dalekosiężnych planów.

Co jest dzisiaj mocną stroną polskiej gospodarki?

Takich rzeczy jest wiele. Przede wszystkim, nasza gospodarka w sensie makroekonomicznym jest w dobrej kondycji, to znaczy charakteryzuje się dużą odpornością. Mamy na to prosty barometr: po pierwsze, kurs złotego. Na Ukrainie strzelają, Fed zapowiada zaostrzenie polityki pieniężnej, kapitał ucieka z Indii czy Brazylii, a u nas spokój — złoty stoi. Po drugie, Polska potrzebuje dla przyspieszenia rozwoju importu inwestycji, czyli kapitału i technologii, i radzi sobie z tym zupełnie nieźle. Po trzecie, nie tylko skutecznie wydajemy fundusze unijne, ale — odpukać — dzieje się to bez skandali korupcyjnych, choć w niektórych krajach opowiada się legendy o tym, jak wydawane są unijne dotacje.

W informatyzacji parę afer ujawniono…

Mamy jakieś pojedyncze wpadki, ale ich skala nie jest duża. System generalnie działa sprawnie.

Jeszcze jakieś sukcesy?

Polacy okazali się świetnymi przedsiębiorcami. Weszli do gry i wykorzystują tę szansę, która zdarza się raz na sto lat. Nie mamy w Polsce oligarchów, ale mamy wielu przedsiębiorców, którzy ciężką pracą i talentem zbudowali od zera niemałe fortuny. Mamy Dariusza Miłka [właściciel sieci CCC — red.], który zaczynał, przywożąc do Polski towar w walizkach, a dzisiaj można go nazwać miliarderem i królem butów przynajmniej w Europie Środkowej i Wschodniej. Podobnie Leszek Czarnecki, który zbudował potężną firmą w sektorze finansowym, czy Michała Sołowowa, który stworzył wart miliardy biznes chemiczny.

Nie brakuje panu polskiej Nokii czy polskiego Skype’a?

Przykład Nokii pokazuje, że takie uzależnienie gospodarki od jednego gigantycznego koncernu nie jest dobre. Kiedy ten koncern rośnie, gospodarka na tym korzysta, ale kiedy wpada w kłopoty, kłopoty ma też państwo. Więc może lepiej, że nie mamy jakiegoś jednego superbrandu. Ponadto gospodarka to gra zespołowa. Nawet gdyby sprowadzić Messiego do polskiego klubu i tak nie wygramy dzięki temu Ligi Mistrzów, jeśli reszta drużyny gra słabo.

A jakie są główne zagrożenia? Co może sprawić, że kolejne 25 lat będzie gorsze dla polskiej gospodarki niż ostatnie?

Zbudowaliśmy dotychczasowy sukces, bo byliśmy głodni lepszego życia. Jeśli chcemy, by gospodarka dalej rosła, ten głód nie może gasnąć, nie możemy wpaść w samozadowolenie. Musimy stale się ścigać i grać zespołowo. A druga sprawa: musimy pamiętać, że kapitał ma narodowość. To ma znaczenie, gdzie prowadzimy firmy, gdzie inwestujemy i gdzie tworzymy miejsca pracy. Ekonomiści i przedsiębiorcy powinni o tym pamiętać.

Czy jest szansa, że przez najbliższe 25 lat polska gospodarka będzie rozwijała się przynajmniej w tempie zbliżonym do tego z ostatniego ćwierćwiecza, czyli koło 4 proc. rocznie?

Jestem w tej kwestii optymistą. Z dwóch powodów. Po pierwsze, Polska już trwale stała się częścią świata zachodniego i nawet kryzys ukraiński pokazuje, że wrogowie już tak nas postrzegają. Mamy więc na wstępie zagwarantowane o wiele lepsze pole gry, niż mieliśmy w 1989 r. Po drugie, widzę po własnym otoczeniu, jakie mamy dzisiaj w Polsce kadry. Mamy tysiące młodych, wyedukowanych na poziomie zachodnim młodych ludzi. Jesteśmy pod tym względem w zupełnie innym punkcie niż 25 lat temu. Jeśli więc mamy lepsze pole gry i lepszych zawodników, to nie możemy przegrać.

W ciągu 25 lat wejdziemy do strefy euro?

Hmm, może nawet trochę szybciej…

Zaproszenie

Rusza trzecia edycja projektu „Czas na patriotyzm gospodarczy” organizowanego przez „Puls Biznesu”. Tym razem motywem przewodnim jest jubileusz 25-lecia wolnego rynku w Polsce. Z tej okazji dziś na Stadionie Narodowym odbędzie się debata z polskimi przedsiębiorcami, menedżerami i politykami oraz gala wręczenia gospodarczych nagród 25-lecia.

Zapraszamy na transmisję na żywo od 17.30 na patriotyzm.pb.pl