Historia rodem z prasy wyściełającej stoliki w poczekalniach wypłynęła z ust eksperta w dziedzinie kolekcjonerskich samochodów — obnażając długą drogę, jaką przebyła reputacja amerykańskiego auta. Po treningu i lekcjach czekało się pod szkołą na rodziców — wspomina Reggie Horning z Hagerty — a kiedy na parking skręcała corvetta, natychmiast rozlegał się szmer spekulacji, że małżeństwo musi być targane rozwodem. Panowie mieli odmładzać się skórzaną kurtką i zrywnym modelem C3 z długą i niską, lekko szpiczastą maską, dzięki której auto nazywano również płaszczką. Przez niemal cztery dekady aura pewnej desperacji całkowicie jednak wywietrzała, pozostawiając na parkingu legendę wzornictwa o wyraźniejszym niż dotychczas potencjale zwyżki.

Mimo że wyniki poszczególnych aut potrafią się ostro różnić ze względu na stan zachowania, można uczciwie przewidzieć, że modelem C3 da się trochę pojeździć, a następnie intratnie go sprzedać — pisze dalej ekspert z Hagerty, w pewnym sensie w samą porę, bo chevrolet zlicytowany ma być na stołecznej aukcji w sobotę. Czarna corvetta w wersji cabrio, która zjechała z taśmy w 1973 r., wystawiona zostanie przez Ardor Auctions od progu 120 tys. zł — w cenie jest prężny silnik V8 typu big- -block po kompletnej renowacji, sprawny miękki dach i wnętrze w kolorze polewy toffee. Chociaż katalog nęci kolekcjonerów głównie „głęboką czernią lakieru” i „basowym brzmieniem ośmiu cylindrów”, specjaliści Hagerty dodają też prozę życia, czyli wiadomość o wysokiej dostępności części zamiennych i popycie, który dawno nie wynika już z dławiącego kryzysu wieku średniego.
Pierwszy z czynników tłumaczy prawdopodobnie fakt, że model C3 produkowany był aż przez 14 lat, a z roku na rok nie wprowadzano raczej żadnych drastycznych zmian — w latach 70. dizajn miał co prawda trochę złagodnieć, ale wersja w nadwoziu convertible i tak przestała opuszczać fabrykę w 1975 r. Wystawiony na sobotnią aukcję samochód z miękkim wnętrzem przywodzi bardziej na myśl dostatek i beztroskę w samym środku lata, podczas gdy pierwsze odsłony z końca lat 60. miały podbijać wytrzymałe serca astronautów misji Apollo, przypominając im właśnie wzornictwo kosmicznego statku. Z czasem linia chevroleta rzeczywiście wyzbywała się pierwotnej agresji, ale popyt zdecydowanie się nie zniechęcił — przeciwnie, dosłownie realizując tytuł „między nami dobrze jest”, do połowy lat 70. blisko 80 proc. pasażerów pielęgnowała już ego w powiewach klimatyzacji. © Ⓟ