CYRKI OBAWIAJĄ SIĘ OBROŃCÓW ZWIERZĄT
Wolna konkurencja obniżyła poziom części cyrkowych scen objazdowych
W ciągu ostatniej dekady większość cyrków znacznie obniżyła loty. Jednak niektórzy ich szefowie deklarują, że nie chcą schlebiać najniższym gustom. Dodatkowych kłopotów przysparzają obrońcy zwierząt, którzy potrafią zniszczyć cyrkowy tabor.
Większość przodujących polskich cyrków została od podstaw stworzona przez swoich właścicieli. Państwowy rodowód ma tylko Cyrk Wielki, niegdyś najlepszy z cyrków skupionych w Zjednoczonych Przedsiębiorstwach Rozrywkowych. Gdy w 1991 roku rozpoczął się proces prywatyzacji cyrków, jego obecny właściciel jako pierwszy w całości wykupił swój cyrk od ZPR. Siedem pozostałych państwowych cyrków, które na dłuższy czas uwikłały się w umowy leasingowe, poniosło klęskę. Cztery z nich splajtowały, a trzy znacznie podupadły.
Na jednym placu
Kiedy cyrków było niewiele i wszystkie były państwowe ich trasy nie kolidowały ze sobą. Dwa największe — Wielki i Arena — obsługiwały wyłącznie duże miasta, dzieląc przy tym Polskę na północ i południe. Cyrk występujący w danym roku na południu w następnym sezonie grał na północy. Dla sześciu mniejszych cyrków kraj był podzielony na sektory, również obsługiwane rotacyjnie. Dzięki temu do małego miasta ten sam cyrk nie przyjeżdżał częściej niż raz na sześć lat.
Teraz wszystko się zmieniło. Łącznie z zagranicznymi, po Polsce jeździ około 30 cyrków, a właściciel każdego sam ustala swoją trasę. Zdarza się więc, że nawet do niezbyt dużych miejscowości zjeżdżają równocześnie dwa, a nawet trzy cyrki.
— W 1991 roku stałem z czeskim cyrkiem na jednym placu. O tej samej godzinie mieliśmy przedstawienia. Część ludzi szła więc w lewo, a część w prawo — opowiada Jerzy Koziak, właściciel Cyrku Wielkiego.
Psucie dobrego imienia
Czeskie cyrki odwiedzały Polskę masowo do połowy lat 90. Przedstawiciele rodzimych objazdowych scen twierdzą, że prezentowały one bardzo niski poziom. Co ciekawe, wiele polskich cyrków zaczęło się na nich wzorować, chcąc zredukować własne koszty. Zamiana orkiestry na muzykę z taśmy, brud oraz krótkie, niekiedy tylko godzinne programy, to dziś powszechne zjawisko. Fachowcy twierdzą, że ze względu na niski poziom artystyczny, tylko kilka — spośród 22 polskich, które wyruszyły w trasy w ubiegłym sezonie — zasługiwało na nazwę cyrk.
Paradoksalnie, takie zachowania stanowią też problem dla cyrków, które chcą dbać o repertuar.
— Ludzie nie rozróżniają jeszcze nazw poszczególnych cyrków. Jeśli więc wjadę do miasta po cyrku ze złym programem, to publiczność do mnie nie przyjdzie — żali się Lidia Król z Cyrku Korona.
Cyrk Zalewski znalazł nietypową metodę na wyrobienie sobie dobrego imienia. Organizuje w Warszawie Festiwal Sztuki Cyrkowej. Na trzy tygodnie sprowadza wtedy wielu bardzo dobrych artystów z całej Europy. Przy tej okazji — podobno jako pierwszy polski cyrk — zaangażował artystów z Zachodu.
Bez zwierząt ani rusz
Praktycznie wszystkie polskie cyrki miały kłopoty z grupami obrońców zwierząt. Jeśli organizują oni tylko pikiety, to nie ma większego problemu. Gorzej, gdy wybijają szyby w samochodach lub obrzucają wozy cyrkowe pojemnikami z farbą. Rezygnacja ze zwierząt stwarza z kolei nowe problemy.
— Kilka lat temu próbowałem programu z przewagą baletu. Pomimo iż spektakl był ładny, publiczność była niezadowolona. Ludzie żądali zwrotu pieniędzy za bilety. Dopiero, gdy w trakcie sezonu ściągnąłem foki i słonie, widownia była usatysfakcjonowana — opowiada Jerzy Koziak z Cyrku Wielkiego.
WIELKOMIEJSKA KONCENTRACJA: W ostatnim sezonie objechaliśmy 65 miast. W nadchodzącym odwiedzimy ich mniej. Skoncentrujemy się na dużych aglomeracjach, w których będziemy urządzać kilkutygodniowe postoje — zapowiada Lidia Król. fot. MP
ZACHOWAĆ POZIOM: Nie na darmo swój cyrk nazwałem własnym nazwiskiem. Jestem artystą i nie będę schlebiał najniższym gustom publiczności. U mnie nie będzie chodzenia po szkle ani innych jarmarcznych popisów — mówi Stanisław Zalewski. fot. GK