Czarny wtorek cywilizacji

Jacek Zalewski
opublikowano: 2001-09-12 00:00

Czarny wtorek cywilizacji

Są chwile, kiedy w gardle zasycha, za to spocone ręce przyklejają się do klawiatury komputera. Nie przypuszczałem, że w dzienniku gospodarczym trafi się okazja pisania gorącego komentarza do najbardziej dramatycznego dnia globu ziemskiego — od rakietowego kryzysu kubańskiego w roku 1962, a może i od zakończenia wojny.

Na pierwszy sygnał (godzina 15.09 czasu warszawskiego) o zderzeniu samolotu z gmachem World Trade Center zdążyłem powiedzieć „O, to jak w lipcu 1945 roku, gdy zabłąkany bombowiec trafił w Empire State Building...” Koszmar następnych minut i godzin przekroczył miarę człowieczeństwa. Wyobraźnia scenarzystów filmów katastroficznych nie nadążyła za tym, co Stanom Zjednoczonym Ameryki Północnej zgotowali terroryści.

Czarny czwartek na Wall Street 24 października 1929 r. położył gospodarkę rozczłonkowanego świata na kilka lat. Wielki kryzys postępował na zasadzie domina, stopniowo ogarniając nowe państwa i kontynenty. Czarny wtorek 11 września 2001 r., który rozpoczął się kilka kroków od Wall Street, w erze globalizacji wpłynął bardzo negatywnie na sytuację gospodarczą na całej Ziemi w ciągu minut. Był jak impuls elektromagnetyczny, paraliżujący wszystko wokół w momencie wybuchu atomowego.

Pierwszym odruchem jest współczucie dla kilku tysięcy osób zabitych i rannych w Nowym Jorku, Waszyngtonie i innych miejscach, których dosięgnął terror. Nie tylko Amerykanów — obywateli praktycznie całego świata, przypuszczalnie nawet współplemieńców tych, którzy porwali się na ten obłąkańczy czyn. Ale musimy sobie także uświadomić, że 11 września 2001 r. stanęliśmy na krawędzi gospodarczej wojny światowej. Efekty wczorajszego dnia będziemy odczuwać bardzo boleśnie i bardzo długo także w Polsce. Fala uderzeniowa z finansowego serca globu może być u nas znacznie mocniejsza, niż w pierwszej chwili potrafimy sobie wyobrazić.

Pamiętam dokładnie falę palestyńskich porwań samolotów z lat siedemdziesiątych, łącznie z kulminacyjnym atakiem na wioskę olimpijską w Monachium. Stopniowo się to uspokoiło i wydawało się, że po pierwsze — cywilizowany świat ma dość siły, aby pokonać szaleńców, a po drugie — oni sami uznali bezowocność stosowania takich metod.

Dlatego wczoraj najbardziej przerażająca okazała się precyzja i logistyczna doskonałość zamachowców, którzy zsynchronizowali uderzenia w tylu miejscach. Ich skala przekroczyła możliwości pojedynczej organizacji. To już nie kilkuosobowe komando czy pojedynczy fanatyk obładowany trotylem. Przygotowania do ataku musiały trwać bardzo długo, a wykonany został przez fanatycznych fachowców, dla których poświęcenie własnego życia jest drobiazgiem. Wynika z tego, że użycie na Ziemi broni A, B czy C — tym razem na skalę nie tysięcy, lecz milionów ofiar — staje się technicznie całkowicie realne.

Nie tak miał się ludzkości zacząć ten wymarzony XXI wiek.