Pierwsze czytanie ustawy budżetowej na rok 2006 przebiegło wczoraj i typowo, i nietypowo. Opozycja poddała projekt standardowej krytyce, ale nie ciskała zbyt mocnych gromów — no, a przede wszystkim zabrakło tradycyjnego wniosku o odrzucenie ustawy już na starcie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że budżet jest konstrukcją Marka Belki, jedynie lekko przebudowaną przez Kazimierza Marcinkiewicza. Z jednej strony budżet okazał się sierotą, ale z drugiej przyznało się do niego kilku ojców, w tym SLD. Ocena wniesionej autopoprawki zależała oczywiście od punktu siedzenia — PiS stwierdziło, że w złym projekcie Belki nie dało się wiele zmienić, natomiast w ocenie SLD właśnie poprawka zepsuła całkiem dobry produkt wyjściowy.
Najtrudniej w PiS-owskiej wersji budżetu znaleźć „tańsze państwo”. Administracja się nadal rozrasta, czego symbolem są grube miliony na utworzenie słynnego już Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Drugą cechą charakterystyczną jest zwiększenie obciążeń podatkowych statystycznego Polaka, spowodowane zamrożeniem progów oraz kwot wolnych. Ale w tej kwestii trzeba obiektywnie przyznać, iż rząd PiS nie miał możliwości dokonania ustawowych nowelizacji podatkowych, które zostałyby ogłoszone do 30 listopada.
Czy budżet zostanie w styczniu uchwalony? Wszystko wskazuje, że jednak tak, chociaż dzisiaj nie da się przewidzieć taktycznych zagrywek LPR i Samoobrony. Przypominamy zatem raz jeszcze, iż losy ustawy budżetowej nie mają bezpośredniego przełożenia na losy rządu Marcinkiewicza. Tak czy owak, od 1 stycznia podstawą gospodarki finansowej państwa będzie przedstawiony Sejmowi projekt i prowizorka może teoretycznie trwać aż do... 31 grudnia. Ewentualne rozwiązanie parlamentu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego po ewentualnym nieuchwaleniu budżetu będzie wynikało tylko i wyłącznie z wyborczych kalkulacji PiS.