Trzeci rok stagnacji w Niemczech, wybory mają być przełomem

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-01-29 11:58

Niemiecki rząd mocno zrewidował w dół prognozy wzrostu gospodarczego na 2025 rok. Ma to być trzeci rok stagnacji. Niemieckie firmy zorganizowały w Berlinie i 100 innych miastach wielki protest. Stihl grozi, że przeniesie produkcję do Szwajcarii. Firmy wskazują na wybory do Bundestagu jako przełomowy moment.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • dlaczego Niemcy tkwią w kryzysie
  • na czym polegają strukturalne problemy ich gospodarki
  • jakie branże cierpią najmocniej
  • czego żądają niemieccy przedsiębiorcy
  • dlaczego indeks DAX bije rekordy
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Nicolas Stihl, przewodniczący rady znanego producenta pił, postawił niemieckiemu rządowi ultimatum.

– Jeśli warunki prowadzenia działalności w Niemczech poprawią się pod nowymi rządami, jesteśmy gotowi rozpocząć nową produkcję tutaj, w regionie. Politycy mają czas do 2030 roku. W innym wypadku będziemy inwestować za granicą – powiedział Nicolas Stihl na łamach "Augsburger Allgemeine".

Firma rozwija jednocześnie produkcję w Szwajcarii i jest gotowa przenieść ją tam z Badenii-Wittembergii.

Rozmawiając z niemieckimi przedsiębiorcami można odnieść wrażenie, że przywiązują oni do wyników wyborów do Bundestagu (23 lutego) ogromne znaczenie. Uważają, że kraj jest w dryfie rozwojowym, nie ma wizji ani strategii, potrzebuje radykalnej zmiany kursu. To od tego, czy po lutowych wyborach powstanie stabilna koalicja zdolna dostarczyć reformy, może zależeć moment ożywienia w niemieckiej gospodarce. Jeśli taka koalicja nie powstanie, kraj utrzyma się w stagnacji, a w 2029 r. do władzy dojdzie AfD.

Przedsiębiorcy wyszli na ulicę

Śledząc znane wskaźniki PMI i Ifo, co miesiąc można obserwować, jak pogarszają się nastroje niemieckiego biznesu. Teraz widać to też na ulicach. W środę 29 stycznia organizacje biznesowe ogłosiły Dzień Ostrzeżenia Gospodarczego (Wirtschafts Warntag) - protest, którego główna część odbyła się pod Bramą Brandenburską w Berlinie. Pojechaliśmy tam, by zrozumieć lepiej nastroje w firmach, szczególnie tych średnich i małych.

– Światowa gospodarka się rozwija, a my nie. To oznacza, że coś źle robimy tutaj – mówi Stefan Wolf, prezes Gesamtmetall, niemieckiego związku przemysłu metalowego i elektrotechnicznego.

Firmy chcą generalnie radykalnej deregulacji, zmniejszenia podatków, działań w kierunku obniżenia cen energii, a także uelastycznienia prawa pracy, czyli w praktyce łatwiejszej restrukturyzacji zatrudnienia. Choć można odnieść wrażenie, że największy ich ból polega na tym, że w polityce nikt nie chce ich słuchać. Chcą zobaczyć probiznesowe nastawienie, przyznają, choć nie bez zastrzeżeń, że podobają im się niektóre rozwiązania proponowane przez Donalda Trumpa w USA.

Akurat tego samego dnia niemiecki rząd, jakby potwierdzając obawy przedsiębiorców, zrewidował w dół prognozy wzrostu gospodarczego. Po dwóch latach z ujemną dynamiką PKB (-0,3 proc. w 2023 roku i -0,2 proc. w 2024 roku) rok 2025 ma przynieść odbicie, ale minimalne: PKB ma zwiększyć się zaledwie o 0,3 proc. Jeszcze jesienią zeszłego roku oczekiwano ponad 1 proc.

Oczekiwane ożywienie nie nadeszło

Niemcy liczyli, że ustępująca inflacja podniesie siłę nabywczą konsumentów i tym samym cała gospodarka wyjdzie z recesji. Taki efekt występuje w innych krajach Unii Europejskiej, ale w Niemczech odbicia nie widać. A środowy komunikat instytutu GfK na temat nastrojów konsumentów wyglądał jak gwóźdź wbity do trumny z nadziejami na ożywienie.

"Nastroje konsumenckie znów się pogorszyły i ponuro wkraczają w nowy rok. Ich trwała poprawa jest poza zasięgiem wzroku" – napisał Rolf Buerkl, analityk Nuremberg Institute for Market Decisions, który współtworzy badanie.

Ten brak ożywienia mimo przemijania kryzysu inflacyjnego sprawia, że w ostatnich sześciu miesiącach w Niemczech bardzo dużo mówi się o tym, że gospodarka ma nie tylko poważne problemy cykliczne, związane z kryzysem energetycznym, ale też strukturalne. Ekonomiści Bundesbanku napisali w raporcie z 13 grudnia: „Staje się coraz bardziej oczywiste, że niemiecka gospodarka zmaga się nie tylko z utrzymującymi się trudnościami cyklicznymi, ale także z poważnymi problemami strukturalnymi”. Christopher Seagon, doświadczony syndyk z kancelarii Wellensiek, uważa, że obecny kryzys gospodarczy w Niemczech jest znacznie bardziej uporczywym problemem niż wiele wcześniejszych spowolnień gospodarczych, w tym to z 2009 roku. Jego zdaniem obecnie Niemcy muszą zmierzyć się z całą serią problemów strukturalnych. Nie chodzi tu tylko o tymczasowe osłabienie popytu konsumpcyjnego, ale raczej o szereg problemów związanych z atrakcyjnością Niemiec jako miejsca prowadzenia działalności gospodarczej.

Struktura gospodarki budzi wątpliwości

Lista problemów ujawnia się sama - wystarczy spojrzeć, które sektory niemieckiej gospodarki są w największym dołku. Motoryzacja ma problem z dostosowaniem się do zmian technologicznych. Sektor maszynowy – z konkurencją z Chin. Sektor chemiczny – z wysokimi cenami energii. Sektor budowlany – z załamaniem w mieszkaniówce. A sektor handlowy – ze słabym popytem konsumpcyjnym.

Wszystko jednak ma dwa wspólne mianowniki: wysokie stopy procentowe i strukturę gospodarki wyjątkowo mocno przechyloną w stronę przemysłu. Pierwsze zjawisko jest zapewne cykliczne i wkrótce ustąpi, natomiast zagadką jest, czy Niemcy znajdą sposób na utrzymywanie 20-procentowego udziału przetwórstwa w PKB, nadzwyczajnie wysokiego jak na kraj rozwinięty. Dla porównania, we Francji ten udział wynosi 10 proc., w USA 11 proc., we Włoszech 15 proc. Struktura światowej gospodarki zmieniała się w ostatnich 40 latach w ten sposób, że fizyczna produkcja była stopniowo przesuwana na rynki wschodzące. Kraje rozwinięte utrzymywały u siebie zwykle najbardziej lukratywne elementy łańcucha dostaw, czyli usługi, m.in. finansowe, technologiczne, prawne, marketingowe, a przede wszystkim zarządzanie. Niemcy, podobnie jak kraje azjatyckie, takie jak Japonia czy Korea, utrzymały u siebie dużą część fizycznej produkcji. To jednak wymaga nadzwyczajnej dyscypliny kosztowej, o co trudno w realiach podwyższonej inflacji, braku energii i konfliktów klasowych. Wspomniany Stihl ostrzega, że niemieckie związki zawodowe za mocno prą do ustanowienia 32-godzinnego tygodnia pracy. Ale przeciętni europejscy pracownicy nie chcą konkurować z pracującymi ponad siły Azjatami czy obywatelami Europy Centralnej. Czy tego typu konflikty uda się w Niemczech załagodzić?

W motoryzacji zniknie 1/4 etatów

Niemiecki sektor motoryzacyjny, który zatrudnia 770 tys. pracowników, obecnie doświadcza wyzwań związanych ze zmniejszonym popytem, spowolnieniem sprzedaży pojazdów elektrycznych oraz rosnącą konkurencją z Chin. Volkswagen, Mercedes i BMW wdrażają programy optymalizacji kosztów. Według badania Związku Przemysłu Motoryzacyjnego z jesieni 2024 roku sektorowi grozi redukcja 190 tys. miejsc pracy do 2035 roku. Sytuacja wpływa również na sektor dostawców. ZF planuje redukcję zatrudnienia o 10-14 tys. stanowisk. Bosch przewiduje likwidację 3,8 tys. miejsc pracy, Continental oponad 7 tys. globalnie, a Schaeffler 2,8 tys. Michelin planuje zamknięcie dwóch zakładów produkcji opon w Niemczech. Dodatkowo obserwuje się przypadki upadłości wśród mniejszych firm dostawczych.

Chiny zagrażają branży maszynowej

Również w sektorze maszynowym, kolejnym na liście strategicznych sektorów niemieckiej gospodarki, sytuacja nie wygląda najlepiej, a liczba upadłości jest coraz większa. W pierwszej połowie 2024 roku wniosek o upadłość złożyło już 14 producentów maszyn i urządzeń, których sprzedaż przekracza 10 mln EUR. Są wśród nich główni gracze, tacy jak Franken Guss, Illig Maschinenbau, Deubis Group, Global Retool Group, Kurt Erxleben i Manz. Kryzys nie oszczędza nawet liderów światowego rynku. Wyzwaniem dla sektora jest cykliczny spadek inwestycji, ale jeszcze większym problemem może być to, że Chiny zaczęły produkować tak dobre maszyny jak Niemcy.

Droga energia biję w chemię i huty

Stowarzyszenie przemysłu chemicznego VCI twierdzi, że prawie co druga firma w tej branży spodziewa się dalszego pogorszenia sytuacji w zakresie zysków w 2025 roku. Giganci branżowi, tacy jak BASF i Evonik, wdrażają programy oszczędnościowe i zwalniają tysiące osób. Inni gracze, tacy jak OQ Chemicals, już realizują programy restrukturyzacyjne mające na celu wyjście z kryzysu. W 2024 roku moce produkcyjne zakładów chemicznych były wykorzystywane średnio w zaledwie 75 procentach, co - zdaniem niektórych ekspertów - oznacza poziom krytyczny dla opłacalności prowadzenia biznesu wytwórczego.

Bardzo trudna jest też sytuacja w przemyśle stalowym. Największy producent stali w Niemczech, Thyssenkrupp, planuje zwolnić 11 tys. pracowników w ciągu najbliższych sześciu lat. Popytu na stal brakuje z powodu problemów największego odbiorcy, czyli motoryzacji. Jednak inne ważne grupy klientów również zamawiają mało. Liczba zamówień przychodzących spada, a magazyny się zapełniają. Ponadto branża musi podjąć mozolną i kosztującą miliardy dolarów transformację w kierunku neutralności klimatycznej. Jak twierdzi Kerstin Maria Rippel, dyrektor generalna Stowarzyszenia Przemysłu Stalowego, cała branża walczy o przetrwanie.

Budownictwo jest symbolem niemocy

Skalę niemocy dobrze obrazuje branża budowlana, która cierpi z powodu załamania budownictwa mieszkaniowego. Niemcy doświadczały w ostatniej dekadzie dużego napływu imigrantów, więc powinny też budować więcej mieszkań. Rząd w Berlinie zapowiadał, że rocznie będzie ich powstawać 400 tys. Tymczasem powstaje o połowę mniej. Stowarzyszenie branży budowlanej ZDB szacuje, że w samym tylko budownictwie w 2024 roku zniknęło 15 tys. miejsc pracy. Dzieje się tak głównie z powodu wysokich stóp procentowych, aczkolwiek niezdolność rządu do realizacji tak fundamentalnych potrzeb społecznych jest odbierana w Niemczech jako przejaw strukturalnej słabości gospodarki.

Ostatnim z najważniejszych sektorów gospodarki cierpiących z powodu stagnacji jest handel, zarówno detaliczny, jak i hurtowy. Stowarzyszenie branżowe, które początkowo prognozowało na rok 2024 wzrost sprzedaży o 3,5 proc., jesienią musiało obniżyć prognozę do nominalnych 1,3 proc. Po uwzględnieniu podwyżek cen oznacza to całkowitą stagnację. Obroty w okresie bożonarodzeniowym również rozczarowały wielu sprzedawców detalicznych.

Indeks DAX bije rekordy

W recesji nie tkwią jednak całe Niemcy. Problemy kilku sektorów przemysłowych zdominowały debatę publiczną, ale w kraju jest też wiele dynamicznie rosnących obszarów. Widać to zresztą na niemieckiej giełdzie. Indeks DAX, skupiający największe niemieckie spółki, wzrósł w ciągu roku prawie o 30 proc. i bije rekord za rekordem. Siemens Energy był najbardziej zyskującą dużą europejską spółką na giełdach w 2024 roku. Bardzo dobre wyniki notuje gigant informatyczny SAP, a wiele mniejszych spółek korzysta na boomie technologicznym związanym z wdrożeniami sztucznej inteligencji. Po wielu latach kryzysu stopniowo na nogi stają banki, a świetnie radzą sobie ubezpieczyciele, w tym duzi reaseuratorzy, tacy jak Munich Re czy Hannover Re. Nieźle wygląda sytuacja w sektorze farmaceutycznym, technologii medycznych, a także w dużych sieciach handlu żywnością. Nie wygląda na to, by Niemcy szły ścieżką Włoch z lat 90., czyli kraju, który wpadł w długoletnią stagnację i zaczął bardzo negatywnie odstawać od innych gospodarek z grupy G7.

- W kraju jest nastrój paniki. Sytuacja gospodarcza nie jest jednak tak bardzo zła, by to uzasadnić. Społeczeństwo jest bardzo podzielone, widzi otoczenie w czarno-białych barwach. To pogłębia nastrój przygnębienia i strachu. Szczególnie, że w sondażach mocno rośnie antysystemowa partia AfD – mówi Markus Gentner, redaktor biznesowego portalu Deutsche Wirtschafts Nachrichten (który ma tego samego właściciela, co Puls Biznesu).
Przedstawiciele związków zawodowych uważają, że postulaty biznesu nie mają sensu.
– To, co protestujący przedsiębiorcy proponują, nigdy się nie sprawdzało. Szczególnie uelastycznienie rynku pracy. To, czego Niemcy dziś potrzebują to nie łatwiejszego zwalniania pracowników, ale wielkich inwestycji w zaniedbaną infrastrukturę i zniesienia reguły ograniczającej wzrost zadłużenia – mówił Ronny Matthes, przedstawiciel federacji związków zawodowych.

Na rynku pracy w Niemczech nie widać istotnego kryzysu. Zatrudnienie nieco spadło w pierwszej połowie 2024 roku, a liczba bezrobotnych rośnie, ale stopa bezrobocia zwiększyła się w ciągu roku do października tylko o 0,3 pkt proc. – z 3,1 do 3,4 proc. Bundesbank w styczniowym raporcie makroekonomicznym napisał: „Po znacznym spadku w miesiącach letnich Federalny Urząd Statystyczny odnotował w swoich szacunkach niewielki sezonowo skorygowany wzrost zatrudnienia zarówno w październiku (+12 tys. osób), jak i listopadzie (+23 tys. osób). Spadek w sektorze produkcyjnym faktycznie jeszcze się pogłębił. Zostało to jednak z nawiązką zrekompensowane przez wzrost, zwłaszcza w opiece zdrowotnej i usługach socjalnych, usługach związanych z biznesem (z wyłączeniem pracy tymczasowej) oraz transporcie i logistyce”.

W tym roku niemieckiej gospodarce pomogą obniżki stóp procentowych przez Europejski Bank Centralny. Rozwieje się też niepewność dotycząca polityki handlowej Stanów Zjednoczonych – możliwe, że będzie ona znacznie bardziej restrykcyjna, ale niepewność minie i część inwestycji zostanie odblokowana. Istnieje wreszcie szansa, że po wyborach parlamentarnych zaplanowanych na koniec lutego rząd w Berlinie będzie potrafił przedstawić bardziej przejrzystą i zrozumiałą dla biznesu strategię gospodarczą, której elementem będzie m.in. odblokowanie inwestycji publicznych i dotacji do inwestycji w transformację energetyczną.

To będzie trzeci rok stagnacji, ale wiele wskazuje, że przynajmniej na horyzoncie zaczną pojawiać się jaśniejsze sygnały.

* Informacje dotyczące niewypłacalności konkretnych firm oraz zwolnień w nich planowanych pochodzą z artykułów w gazecie Deutsche Wirtschafts Nachrichten