Takiej rentowności nie zapewni nawet Russell Crowe
Producenci filmowi, obsadzając role, kierują się tezą: im bardziej znana twarz, tym większe zyski. Kiepski kierunek — uważa „Forbes”.
Dla kinomaniaków ten rok to prawdziwa uczta. Na ekrany raz po raz wchodzą kolejne hity. Ręce zacierają producenci filmowi, którzy zawczasu liczą kasę, sądząc, że znane twarze, jakie zatrudnili, wypchają ich portfele. Mogą się jednak przeliczyć. Stereotypowi, że mega- sławy przyniosą producentom większe wpływy, zaprzecza „Forbes”, amerykański magazyn gospodarczy, który sporządził pierwszy w historii raport najbardziej dochodowych aktorów.
Autorzy rankingu brali pod uwagę trzy ostatnie filmy, w których grali aktorzy, i przeliczyli, ilokrotnie zwrócił się każdy dolar, jaki wydano na ich gaże. Wyniki okazały się zaskakujące.
— Najbardziej znane nazwiska w Hollywood nie przynoszą największych zysków — ocenia Michael Ozanian z magazynu „Forbes”.
Wśród 22 najbardziej znanych aktorów bezapelacyjnym numerem jeden okazał się Matt Damon. Każdy dolar, jaki został w niego zainwestowany, zwrócił się producentom 29- -krotnie. Biorąc pod uwagę, że średnia gaża aktora wynosi około 20 mln USD, mowa o gigantycznych sumach. Drugie miejsce na liście najrentowniejszych aktorów zajął Brad Pitt. Za każdego dolara z jego gaży producenci zgarnęli 24 USD.
Trzecie miejsce ex aequo zajęli Vince Vaughn oraz Johnny Depp. Wśród aktorek numerem jeden okazała się gwiazda serialu „Przyjaciele” — Jennifer Aniston. Wyprzedziła ona m.in. takie gwiazdy jak: Angelina Jolie, Cameron Diaz czy Nicole Kidman.
Teorię „Forbesa”, że bardziej opłaca się inwestować w „tańszych aktorów”, potwierdza to, że Tom Hanks oraz Denzel Washington, dwóch zdobywców Oscarów, uplasowało się dopiero w połowie listy (odpowiednio 11 i 15 miejsce).
Stawkę zamyka Russell Crowe. W przypadku Australijczyka, którego ostatnie filmy okazały się niewypałem, każdy dolar z jego gaży zwrócił się producentom tylko 5-krotnie.