To, że Prawo i Sprawiedliwość popuści pasa po wyborach, było pewne od samego początku. Ekonomiści zadawali sobie tylko pytanie, jak mocno i czy uda się utrzymać deficyt w unijnych limitach. Tegoroczny budżet nowa władza odziedziczyła w lwiej części po poprzednikach, więc dopiero teraz, przygotowując plan finansowy do 2019 r., którego kluczowym elementem jest program konwergencji, zaprezentuje własny pomysł na zarządzanie publiczną kasą.



Dokument do końca miesiąca musimy przesłać do Brukseli — to ją rząd musi przekonać, że trzyma rękę na pulsie, a deficyt nie wystrzeli znów powyżej 3 proc. PKB. Dzisiaj projektem programu zajmie się Stały Komitet Rady Ministrów, a w przyszłym tygodniu — rząd.
Gospodarka nie da rady
„PB” udało się dowiedzieć, jaki scenariusz dla gospodarki i finansów publicznych zarysował Paweł Szałamacha, minister finansów. Pisaliśmy już, że przy ul. Świętokrzyskiej zakładają delikatne przyspieszenie wzrostu PKB od 3,9 proc. w przyszłym roku do 4,1 proc. w 2019 r. Eksperci Ministerstwa Finansów (MF) prognozują, że głównym motorem wzrostu będzie popyt krajowy, ale wraz z rozkręcającym się finansowaniem z Unii Europejskiej coraz więcej będą dokładać inwestycje publiczne i prywatne.
MF spodziewa się również, że najbliższe lata przyniosą stabilny wzrost eksportu o 5-6 proc. rocznie. Dzięki temu już za trzy lata jego udział w PKB przekroczy połowę. Najsilniejsza jest jednak wiara w apetyt Kowalskiego.
— Wiara we wzrost w okolicy 4 proc. przez kilka lat jest dość naiwna. To byłby wyjątkowy cykl koniunkturalny w Polsce, więc prognozy wydają się dość ambitne i raczej nie uwzględniają ryzyka zza granicy — uważa Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. Największe wątpliwości ekspertów budzi jednak wiara ministra w rynek pracy i tempo spadku bezrobocia, które pod koniec dekady — według metodologii unijnej — ma wynosić zaledwie 5,5 proc.
— To hiperoptymizm, który zakłada wzrost liczby pracujących i aktywnych zawodowo, a także to, że wiele osób uda się wyciągnąć z bezrobocia, co nie współgra choćby z programem 500+, prowadzącym do dezaktywizacji zawodowej, zwłaszcza wśród kobiet — przypomina Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Ekonomiści nie mają natomiast większych zastrzeżeń do ministerialnej prognozyprocesów cenowych. Przyszły rok powinien przynieść koniec deflacji, goszczącej nad Wisłą od 21 miesięcy. O ile w tym roku średniorocznie ceny towarów i usług konsumpcyjnych spadną o 0,4 proc. r/r, o tyle już w przyszłym wzrosną o 1,3 proc., a później wzrost będzie powoli zbliżać się do celu inflacyjnego banku centralnego, czyli 2,5 proc.
Obietnice bez pokrycia
Zdaniem resortu finansów, deficyt sektora finansów publicznych urośnie w przyszłym roku blisko unijnych limitów — do 2,9 proc. PKB (z 2,6 proc., które MF zakłada na ten rok), a w kolejnych latach będzie szybko spadał do 2 proc. w 2018 r. i rok później — do 1,3 proc. To zupełnie inny sposób na zaciskanie pasa, niż prezentowała Brukseli poprzednia ekipa rządząca.
— PO sugerowała ścieżkę stopniowej konsolidacji. Ten rząd maksymalnie zwiększa deficyt na początku kadencji, by w latach wyborczych 2018-19 go mocno ograniczać. Zazwyczaj inaczej to wygląda w cyklu politycznym — podkreśla Jakub Borowski. Ważniejsze jest jednak to, że Ministerstwo Finansów (MF) nie uwzględniłow wyliczeniach sztandarowych obietnic wyborczych PiS — podwyżki kwoty wolnej czy powrotu do wyższego wieku emerytalnego.
Zdaniem Jakuba Borowskiego, to duża słabość. Jedyna obietnica, której realizację założono w planie finansowym, to obniżka stawek VAT, która uszczupli wpływy o ponad 7 mld zł. Pozostałe nie obciążyły rachunku deficytu, jednak analitycy ministerstwa policzyli ich skutki dla publicznej kasy.
— Realizacja wszystkich obietnic wywinduje deficyt i efekt konsolidacji będzie mizerny — zwraca uwagę ekonomista Credit Agricole. Jak pisał „PB” kilka tygodni temu, przy Świętokrzyskiej trwają prace nad koncepcją podnoszenia kwoty wolnej w PIT po 1 tys. zł rocznie z mechanizmem degresywności. To uszczupliłoby dochody budżetowe i samorządowe łącznie 4 mld zł w 2017 r. Później koszty narastają. Także prezydencki plan emerytalny to solidny cios w finanse — w przyszłym roku zwiększyłby wydatki o 8,6 mld zł. Dlatego w MF zwolenników zyskał pomysł zamrożenia wieku emerytalnego na poziomie 61 lat dla kobiet i 66 lat dla mężczyzn.
Zdaniem ekspertów, znaków zapytania jest zbyt wiele, by ocenić wiarygodność całego planu finansowego państwa. — Wiara w bardzo skuteczne ściąganie podatków [piszemy o tym w tekście obok — red.] i mocny wzrost gospodarczy jest podszyta sporym optymizmem. Być może jednak będziemy mieli do czynienia z dalszym rozmiękczaniem obietnic wyborczych tak, żeby faktycznie udało się obniżyć deficyt — mówi Piotr Bielski.
— Da się spełnić obietnice, ale za cenę wyższego deficytu i znacznie wyższego wzrostu długu publicznego. Moim zdaniem, program przygotowany przez resort finansów to jednak gwóźdź do trumny dla szybkiego wzrostu kwoty wolnej czy obniżki wieku emerytalnego w wersji prezydenckiej — uważa Jakub Borowski.
Zwraca uwagę, że w dokumencie nie poświęcono ani słowa kwestii kredytów frankowych, a rozwiązanie problemu może solidnie uderzyć po kieszeni banki i być ciosem w akcję kredytową. Jego zdaniem, spora doza optymizmu legła też u podstaw prognozy, że dług publiczny zacznie spadać, kiedy politycy będą szykowali się do wyborów samorządowych, a zaraz potem parlamentarnych. © Ⓟ