Deorbitacja tym razem nie wyszła

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-02-19 20:00

Spadnięcie części drugiego stopnia nośnego amerykańskiej rakiety Falcon 9 – przypuszczalnie cylindrycznego zbiornika po helu – w środę 19 lutego 2025 r. przed świtem na dziedziniec hurtowni w Komornikach koło Poznania stało się z naturalnych powodów sensacją dnia, chociaż sezon wcale nie jest ogórkowy.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Gdyby obiekt poleciał wzdłuż autostrady A2 jeszcze dosłownie kilkanaście sekund, to mógłby uderzyć w pas startowy 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w poznańskich Krzesinach, gdzie stacjonują samoloty F-16 Fighting Falcon. To dopiero byłby skandal – sokół wysłany w przestrzeń kosmiczną przez firmę Elona Muska skalałby gniazdo amerykańskich sokołów w polskiej służbie. Notabene na trasie przelotu resztek rakiety inne jej fragmenty znalezione zostały na polach także w miejscowościach Wiry i Śliwno. Na pewno Mikołaj Kopernik gdzieś tam z góry zdumiał się dość specyficznym niebiańsko-ziemskim odnotowaniem wypadających właśnie 19 lutego jego 552. urodzin.

W skali katastrof kosmicznych upadki kawałków statku na polską ziemię to oczywiście pyłki. Dosyć daleko im np. do skutków uderzenia około 66 mln lat temu gigantycznej asteroidy, która spowodowała globalną zimę zabójczą dla dinozaurów. Już w naszej erze największą odnotowaną i zbadaną naukowo kolizją było 30 czerwca 1908 r. trafienie dużej asteroidy, czyli tzw. meteorytu tunguskiego, w bezludny obszar Syberii na północ od jeziora Bajkał. Odchodząc od historycznych przykładów naturalnych, incydent w Wielkopolsce potwierdza coraz częstsze wymykanie się spod kontroli statków produkcji ziemskiej. Od początku trwającej realnie 68 lat ery kosmicznej istniały i istnieją dwa największe problemy – najpierw wyniesienie rakiety w przestrzeń, a potem tzw. deorbitacja. Chodzi o sprowadzenie statku z próżni kosmicznej w gęste warstwy atmosfery na dwa sposoby. Lądowanie z załogą ludzką wymaga wchodzenia w atmosferę z osłoną termiczną pod ściśle określonym kątem, aby potem możliwe było miękkie spadochronowe posadzenie kapsuły na ziemi lub wodzie, ewentualnie klasyczne lądowanie samolotowe, możliwe dla wahadłowców. Nie zawsze się udawało, zdarzyły się przy powrocie tragedie – na przykład radzieckiego kosmonauty Włodzimierza Komarowa w 1967 r. czy siedmioosobowej załogi amerykańskiego promu Columbia w 2003 r.

Teoretycznie znacznie prostsza deorbitacja dotyczy statków bezzałogowych. Nacierając na atmosferę jak najbardziej ostro powinny spalać się w bardzo wysokiej temperaturze wywołanej siłą tarcia. Ale nie zawsze się udaje, czasem resztki jednak się przebijają do Ziemi i spadają. Właśnie taki był los drugiego stopnia Falcona 9, który wystartował 1 lutego z Kalifornii i wyniósł bez problemów na orbitę 22 komunikacyjne satelity Starlink. Potem jednak nośnik firmy Space X całkowicie wymknął się spod kontroli i przez wiele dni po prostu błąkał się w przestrzeni coraz bliżej Ziemi. Był obserwowany i monitorowany, ale wszelkie służby ziemskie były całkowicie bezradne. Polska Agencja Kosmiczna doskonale znała trajektorię równoleżnikową z okolic Berlina ponad Poznaniem, Łodzią i Lublinem ku Ukrainie, dlatego absolutnie nie była zaskoczona incydentem w Komornikach, ale nikogo nie mogła nawet teoretycznie ostrzec.

Finalizowane już przygotowania do lotu Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego naturalnie ożywiły zainteresowanie kosmosem w Polsce. Drugi w dziejach polski kosmonauta wkrótce poleci w czteroosobowej załodze firmy Axiom Space na Międzynarodową Stację Kosmiczną, naturalnie rakietą… Falcon 9 firmy Elona Muska. Sygnałem tego zainteresowania w ostatnim czasie jest m.in. powodzenie giełdowe spółki Creotech Instruments, która właśnie zebrała od inwestorów około 76 mln zł. To największa polska firma produkująca i dostarczająca na światowy rynek technologie kosmiczne oraz specjalistyczną elektronikę i aparaturę. Podbój przestrzeni wokółziemskiej generalnie przyspiesza cywilizacyjny postęp ludzkości. Niestety, od czasu do czasu produkt uboczny spada jak ten zbiornik w Komornikach – oby zawsze tak bezboleśnie, raczej ciekawostkowo.