Dla mnie 2023 jest rokiem mocy

rozmawiała Karolina Guzińska
opublikowano: 2023-12-06 20:00

Za swój największy sukces uważam to, że od ponad 20 lat pracuję w zawodzie i łączę karierę z owocnym życiem prywatnym. Realizuję cele, pracuję ze świetnymi ludźmi, dobrze się bawię i ciągle znajduję motywację, by działać dalej – mówi Marta Życińska, dyrektorka generalna polskiego oddziału Mastercard Europe.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Działa pani w branży finansowej i usług płatniczych, bardzo podatnej na zmiany technologii i stylu życia. Czy dotrzymanie im kroku jest dużym wyzwaniem?

Wszystkie trendy, w efekcie których ludzie zmieniają styl życia, zwyczaje zakupowe, konsumpcję mediów, automatycznie wpływają na świat technologii i płatności. Oba obszary muszą się dopasować do zachowania konsumentów, wyjść naprzeciw ich pragnieniom i potrzebom. Teraz musi być szybko, bezpiecznie i wygodnie – takie są nasze oczekiwania wobec płatności, zakupów, korzystania z sieci. To stanowi wyzwanie dla firm takich jak Mastercard. Odpowiadamy na nie, tworząc i wdrażając nowe narzędzia i produkty.

W maju objęła pani stanowisko dyrektorki generalnej polskiego oddziału Mastercard Europe – czy ten awans postrzega pani jako największe wyzwanie w karierze?

Zarządzanie tak dużą strukturą z pewnością jest wyzwaniem, ale myślę, że jeszcze większym było dla mnie objęcie stanowiska dyrektorskiego w spółce skarbu państwa przed trzydziestką. W tamtym miejscu panowała specyficzna kultura organizacyjna i trudno było mi sprawić, żeby ludzie traktowali mnie poważnie. Na początku nie współpracowali ze mną. Poradziłam sobie nieustępliwością w udowadnianiu swoich kompetencji i poczuciem humoru, jednocześnie szukając odskoczni i balansu w domowym zaciszu.

Dołącz do uczestniczek Power to Women, 21-22 maja w Warszawie >>

A jak wspomina pani pierwszą pracę, sam początek drogi zawodowej – co wtedy budziło pani obawy?

Bałam się głównie lekceważenia. Często zaczynamy karierę, kiedy jesteśmy młode, mamy mniejszą pewność siebie, obawiamy się, że nie będziemy traktowane poważnie.

Jak sobie pani z tym radziła?

Humorem – obróceniem trudnych sytuacji w żart. Moim sposobem na lęki i metodą radzenia sobie w trudnych sytuacjach było także skracanie dystansu, zbliżanie się do ludzi.

Powiedziała pani, że ceni ludzi – jakich cech poszukuje pani u współpracowników?

W pracy zespołowej cenię otwartość, zdrową konkurencję i wyzwania, a także uzasadnioną krytykę. Lubię ludzi, którzy chcą i potrafią w sposób konstruktywny zakwestionować moje opinie, a także osoby, które chętnie i odważnie wyrażają własne zdanie i potrafią je uzasadnić. Cenię też ludzi pracowitych i bardzo doceniam poczucie humoru i dystans do siebie.

Także pracownicy cenią poczucie humoru i dystans do siebie… u szefów. Jaki jeszcze powinien być dobry lider?

Przede wszystkim powinien mieć ogromne zrozumienie dla różnorodności, być dobrym słuchaczem i nie bać się popełniać błędów. Każdy z nas ma jakieś cele, nie zawsze możemy je osiągnąć, ale nie możemy przenosić frustracji i stresu wynikającego z niepowodzeń na nasz zespół. To wpływa na atmosferę pracy. No i trzeba być odważnym.

Czy pani taka jest?

Tak. Jeśli myślałabym inaczej, robienie tego, co robię, nie miałoby sensu i nie dawało satysfakcji – nie można w tym wymiarze w siebie wątpić. Chociaż w tej ocenie nie bazuję wyłącznie na swoim dobrym samopoczuciu. Mam zdolność do samokrytyki, umiejętność wyczuwania atmosfery wokół mnie, ale przede wszystkim cenię feedback i do niego zachęcam swoich pracowników. Jako liderzy powinniśmy umieć znaleźć równowagę między samokrytyką i samoakceptacją.

A jakie decyzje są dla pani najbardziej stresujące?

To z pewnością decyzje dotyczące ludzi i potencjalnych zwolnień. Jestem osobą, która bardzo przywiązuje się do ludzi. Dlatego wszelkie decyzje dotyczące oceny pracownika i ewentualnego rozstania są najtrudniejsze, chociaż oczywiście czasem konieczne.

Wszyscy popełniamy błędy. Jak podnieść się po porażce?

Jestem zdania, że nic nie dzieje się bez przyczyny. A przyznać muszę, że spotkało mnie kilka znaczących porażek zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym. Może to banał, ale każda z nich może być lekcją – trzeba ją tylko przeanalizować i zrozumieć. Coś, co pozornie wydaje się porażką, z czasem może się okazać dobrą drogą – bo dzięki temu wydarza się coś dużo lepszego. Ale co do zasady konieczne jest przeanalizowanie niepowodzenia i zaakceptowanie, że to część życia, a bez porażki nie ma postępu.

Ma pani wiele osiągnięć na zawodowym koncie – jakie było największym sukcesem?

To trudne pytanie, ponieważ nie uważam pojedynczego osiągnięcia za sukces. Realizowałam projekty, które miały duży odzew na rynku, również takie z imponującymi wynikami, ale każdy z nich jest dla mnie drogą. Nie ma zatem jednej rzeczy, którą mogłabym wymienić, odpowiadając na to pytanie, ponieważ pojedyncze projekty, które realizowałam w różnych obszarach, wygrane rekrutacje na coraz wyższe stanowiska – to wszystko wciąż jest procesem, drogą, a nie jej zwieńczeniem.

Dlatego za swój największy sukces uważam to, że od ponad 20 lat pracuję w zawodzie i łączę karierę z owocnym życiem prywatnym. Realizuję cele, pracuję ze świetnymi ludźmi, dobrze się bawię i ciągle znajduję motywację, żeby działać dalej.

Odkryj swoją moc, zdobądź kompetencje współczesnej liderki >>

Porozmawiajmy o mocy kobiet, bo zwłaszcza ostatni zryw wyborczy pokazał, że ją mamy. Czy zastanawiając się nad tym, myśli pani o kimś konkretnym?

O sobie! A także o większości dziewczyn i kobiet, które znam. Dla mnie to był „rok mocy” – stanęłam przed wyzwaniami w życiu zawodowym i rodzinnym, ale też zmierzyłam się z wymagającą codziennością. Mam poczucie, że z tych starć wyszłam obronną ręką. Podobnie jest w moim kobiecym otoczeniu – każda z nas ma jakąś moc, inną, ale zdecydowana większość z nich świetnie nią operuje.

Słychać jednak głosy, że moc kobiet jest uśpiona i pokazujemy ją dopiero, gdy coś nami wstrząśnie…

Myślę, że nie zawsze musi to być wstrząs, ale też nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że ta moc jest uśpiona. Gdyby tak było, wyjście kobiet na ulice czy zryw wyboczy kosztowałby dużo więcej wysiłku czy motywacji. Ta kobieca moc jest w nas cały czas, tylko czasem potrzebuje mocniejszego bodźca, żeby ją połączyć z energią innych osób. Z tego połączenia wychodzi ta supermoc, która wypycha ludzi na ulice, zmusza do działania.

Utożsamia pani moc z odwagą?

Dla mnie moc to sprawczość – faktyczne osiąganie założonych celów, w każdym wymiarze. Niektórzy nazywają to ambicją, inni potrzebą konkurowania czy udowadniania czegoś. Dla mnie to, że czegoś chcę i mogę to osiągnąć własnym wysiłkiem, talentami i pracą, to właśnie moja moc, która napędza mnie do działania.

Ale dla każdego, każdej z nas ta moc jest czymś innym. Odwagą także. Najważniejsze, żeby dowiedzieć się, skąd wypływa, jakie jest jej źródło.

Jakie są pani źródła mocy?

Płynie do mnie od ludzi, którzy mnie otaczają – z codziennych interakcji z nimi: z rozmów i spotkań. Mam na myśli zarówno relacje biznesowe, jak i prywatne. Każda pozytywna interakcja zostawia we mnie coś, co mogę w przyszłości wykorzystać.

Moc czerpię również z wewnątrz – jestem osobą, która sama się napędza do działania – jestem dynamiczna, mam jasno określone cele i plany, lubię podnosić sobie poprzeczkę, a późnej działać, by sprostać tym wymaganiom.

Czy warto dzielić się mocą, np. by wesprzeć inną kobietę w karierze?

Pewnie się powtórzę, ale to tylko podkreśli, jak ten element jest dla mnie ważny: najlepszym działaniem jest otaczanie się ludźmi, którzy tę moc posiadają i potrafią się nią dzielić, a płeć nie ma tu najmniejszego znaczenia. Człowiek ma moc, jeśli ma wokół siebie ludzi, którzy go motywują, rzucają wyzwania, inspirują. W takim otoczeniu można rozwijać swój potencjał.

Słowo wsparcie natomiast sugeruje, że ktoś potrzebuje pomocy. Dlatego moim zdaniem jest krzywdzące wobec kobiet w tym dyskursie.

Co robić, by nie stracić mocy?

Po pierwsze, odpoczywać – wydaje mi się, że kiedy tracimy moc, to trzeba dokonać samooceny i autorefleksji – to niełatwa sztuka samoregulacji. Trzeba się doładować, kiedy przesadziliśmy z aktywnościami, z tym co na siebie wzięliśmy. A później warto wrócić do tego, co nas napędza i doładowuje, czyli w moim przypadku znowu wyjść do ludzi i korzystać z ich obecności, wchodząc w ubogacające interakcje, popracować kreatywnie, zrobić w życiu albo w pracy coś nowego, a przede wszystkim korzystać – w pozytywnym sensie – z dobrej energii.

W pracy związanej z dużą odpowiedzialnością łatwo się zatracić. Co pani robi, żeby zachować work life balance?

W moim przypadku to się trochę robi samo. Mam dzieci, zawsze chciałam mieć rodzinę, jestem osobą sumienną, obowiązkową i mam jakiś taki automatyczny przełącznik, imperatyw, który wskazuje, że do domu trzeba wrócić i zająć się tym, co domowe. Zostawić tematy zawodowe za drzwiami i zająć się samopoczuciem dzieci, ich lekcjami, budowaniem relacji. Po pięciu minutach w domu już nie pamiętam, że godzinę wcześniej dyskutowałam o założeniach budżetowych.

Jednocześnie trzeba pamiętać, żeby się obserwować i dopatrywać sygnałów, które sugerują, że tego balansu nie ma – ważne jest słuchanie siebie i wyłapywanie momentów, w których widzi się, że równowaga została zachwiana i trzeba wrócić na odpowiednie tory. Nie wolno zagłuszać tych sygnałów ani czekać. Nic się samo nie rozwiąże.