Zastanawiał się, jak pozyskać programistów. Zapytał rekruterów, czy do tej pracy potrzebny jest dyplom ukończenia studiów informatycznych. Usłyszał: „Nie. To jak spawanie. To umiejętność”. Ta odpowiedź sprawiła, że Rusty Justice założył firmę technologiczną BitSource, zatrudniającą byłych górników z kopalni węgla kamiennego. Nie inżynierów, tylko zwyczajnych robotników, którzy przez kilkanaście lub kilkadziesiąt lat wydobywali czarne złoto, a po szychcie kibicowali przy piwie ulubionym drużynom futbolu amerykańskiego.



Wróćmy do Polski. Jeszcze niedawno przekonywano Kowalskich, że warto przekwalifikować się na programistę. „Nie ma znaczenia, co robisz dzisiaj. Twoją przyszłością jest kodowanie” — kuszono agentów ubezpieczeniowych, nauczycieli i pracowników fizycznych. Czy nie zmieniło się to wraz z pandemią? Wiele branż i przedsiębiorstw musiało wstrzymać rekrutacje. Nie brakuje też takich, które musiały nieco ściąć zatrudnienie. A jak przeklęty koronawirus obszedł się z programistami i kandydatami do tego zawodu? Okazuje się, że nader łagodnie.
Raport No Fluff Jobs nie pozostawia wątpliwości: choć sytuacja w gospodarce ciągle jest niepewna, pracownicy IT nadal dyktują warunki pracodawcom. Ich zarobki są średnio o 2 tys. zł wyższe niż w ubiegłym roku. Początkujący żądają powyżej 4 tys. zł netto. Osoby z kilkuletnim doświadczeniem od 10 do 18 tys. zł na rękę, zależnie od miejsca zamieszkania. Na najwyższe pensje — ponad 20 tys. zł — mogą liczyć specjaliści big data, business intelligence i backendu.
— Sytuacja nie jest jednorodna. Niektóre firmy w ramach optymalizacji kosztowej tną budżety na IT, inne przeciwnie — zwiększają inwestycje cyfrowe, wychodząc z założenia, że poza strefą digital nie ma rozwoju. Tylko ta druga grupa przedsiębiorstw ma szansę wyjść z kryzysu wzmocniona. Przy okazji stanowią one bezpieczną przystań dla programistów. Realizują interesujące przedsięwzięcia rekrutacyjne i oferują obiecującym kandydatom naprawdę atrakcyjne stawki — komentuje Stanisław Syty, który ma wieloletnie doświadczenie w zarządzaniu polskimi i międzynarodowymi zespołami deweloperskimi.
Junior też da radę
Ale nawet na rynku IT można dostrzec oznaki niepewności. Świadczy o tym większa lojalność specjalistów tej branży. Odsetek rozważających zmianę miejsca zatrudnienia w okresie największych obostrzeń spadł z 78 do 56 proc. — wynika z badania przeprowadzonego w maju przez Hays Poland i Deloitte. Do utraty miejsca pracy w ostatnich miesiącach przyznało się 8 proc. ankietowanych, a 30 proc. musiało zgodzić się na gorsze warunki (m.in. zmniejszenie wynagrodzenia lub zwiększenie zakresu obowiązków). Wśród fachmanów od nowych technologii dominuje jednak optymizm — tylko 11 proc. respondentów ocenia negatywnie swoje tegoroczne perspektywy zawodowe. Najmniej rozchwytywani są juniorzy. Na branżowym serwisie pracowym Bulldogjob.pl liczba adresowanych do nich ofert spadła o jedną piątą w porównaniu do przełomu stycznia i lutego.
— Początkujący mają dziś trudniej z dwóch powodów. Po pierwsze wymagają szkoleń, mentoringu i kompleksowego zarządzania, a tego wiele firm nie potrafi przeprowadzić zdalnie. Po wtóre nowicjusze przede wszystkim zdobywają umiejętności, zamiast zapewnić przychód czy choćby zwrot zainwestowanego kapitału. Dlatego bardziej cenione są osoby z doświadczeniem, które zaraz po podpisaniu umowy będą przynosić pracodawcy zysk — tłumaczy Iwona Soroko-Pasiroska, menedżer ds. employer brandingu i biznesu w Bulldogjob.pl.
Gwoli ścisłości, juniorzy na długo przed pandemią przegrywali rekrutacje z seniorami. W ostatnich miesiącach ich sytuacja pogorszyła się tylko trochę. I to często dlatego, że nie chcieli spuścić z tonu, jeśli chodzi o finanse i świadczenia pozapłacowe (te roszczenia i ambicje na miarę gwiazd rocka). Przedstawicielka Bulldogjob.pl zapewnia, że nawet teraz wielu przedsiębiorców chce zatrudniać programistów z krótkim stażem. Bo nie dość, że tańsi, to jeszcze są wolni od złych nawyków, które niekiedy cechują weteranów sektora IT.
— Na juniorów otwarte są zwłaszcza średnie i duże spółki w prężnie rozwijających się segmentach rynku, takich jak e- -commerce, usługi mobilne, cyberbezpieczeństwo oraz informatyczny outsourcing działający na rzecz medycyny i farmacji — wymienia Iwona Soroko-Pasiroska.
Szanse na zatrudnienie mają szczególnie ci, którzy jeszcze w trakcie nauki zawodu nawiązali kontakt z firmami, choćby luźny, polegający na wykonaniu od czasu do czasu jakiegoś drobnego projektu IT.
— System kształcenia powinien być kompatybilny z rynkiem. Na pewno łatwiej wejść do branży, decydując się na jedną ze szkół programowania, które ściśle współpracują z biznesem i agencjami doradczo-rekrutacyjnymi — uważa Stanisław Syty.
Metryka bez znaczenia
Cały świat zmaga się z deficytem informatyków. Tylko w USA brakuje aż 250 tys. programistów (najwidoczniej działa tam za mało bootcampów i firm w rodzaju BitSource). Unia Europejska natomiast nie jest w stanie zapełnić 600 tys. wakatów. Dla naszych koderów to bardzo dobra wiadomość.
— Jeśli nie dogadają się z pracodawcami w Polsce, zaczną odpowiadać na zagraniczne ogłoszenia. Tym bardziej że międzynarodowa kariera w IT nie wymaga już przeprowadzki do innego kraju. Można być zatrudnionym w jednym z modnych start-upów w Dolinie Krzemowej, a jednocześnie nie wystawiać nosa z Warszawy, Białegostoku lub Pucka — argumentuje dr Sergiusz Prokurat, ekonomista i autor książki „Praca 2.0”.
Czy na Zachodzie specjaliści IT z Polski są naprawdę mile widziani? Tak, potwierdzają to różne zestawienia. Według „HackerRank” zajmują oni trzecią pozycję pod względem sukcesów w popularnych konkursach programistycznych i piątą w statystykach „TopCoder Country Ranking”. Co więcej: prestiżowy „Developer Skills Report” sytuuje nasz kraj na czwartym miejscu, z 7,7 proc. programistów, którzy zaczynają kodować w wieku 5-10 lat. Generalnie sektor technologiczny uwielbia młodość. Czy warto więc wskakiwać do niego w dojrzałym wieku?
— Wiele branż i zawodów nie daje ludziom możliwości rozwoju, na jakie zasługują. Kto więc czuje się niespełniony w swojej wyuczonej profesji albo obawia się bezrobocia lub spadku zarobków, powinien przynajmniej rozważyć zmianę — wskazuje Stanisław Syty.
Jeszcze jeden skok za ocean. Rusty Justice, czyli imię i nazwisko założyciela spółki BitSource, oznacza dosłownie „rdzawą sprawiedliwość”. Niesłychany zbieg okoliczności. Osoby interesujące się Ameryką wiedzą, że „pasem rdzy” określany jest w tym kraju rejon, w którym zlikwidowano w ostatnich latach dużą liczbę miejsc pracy w przemyśle. Szansą na zawodową reaktywację dla tamtejszych niebieskich kołnierzyków jest przekwalifikowanie się. Nawet przed górnikami branża IT stoi otworem.
Ale czy palce umorusane węglem nadają się do klawiatury? Rusty Justice zapewnia, że programowanie nie jest tajemniczą formą uprawiania magii w XXI w. Jest pracą dla każdego. Zarówno w USA, jak i w Polsce.
Sprawdź program konferencji "Bezpieczne i efektywne zarządzanie danymi", 8 września, online >>