Dostęp do leków się pogorszy

Kamil Kosiński
opublikowano: 2007-05-30 00:00

Prezes organizacji skupiającej hurtownie uważa, że zmiany zasad handlu refundowanymi lekami nie zlikwidują rynkowych patologii.

Prezes organizacji skupiającej hurtownie uważa, że zmiany zasad handlu refundowanymi lekami nie zlikwidują rynkowych patologii.

„Puls Biznesu”: Co pan sądzi o proponowanych przez ministra zdrowia zmianach w prawie farmaceutycznym i ustawie o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych? W szczególności chodzi mi o pomysł wprowadzenia sztywnych i niepodzielnych marż hurtowych i detalicznych na leki refundowane oraz zakaz udzielania rabatów w obrocie lekami refundowanymi.

Andrzej Tarasiewicz: Obecnie tzw. specjalistyczne, drogie leki refundowane są łatwo dostępne dla pacjentów, bo różne ogniwa łańcucha dystrybucji udzielają sobie nawzajem rabatów. Gdy tych rabatów nie będzie, a do tego nie będzie możliwości podziału marży hurtowej, to w pewnych regionach może zabraknąć ważnych dla skutecznego leczenia wielu schorzeń leków specjalistycznych.

Mógłby pan to przedstawić na konkretnym przykładzie?

Załóżmy, że lek kosztuje u producenta 100 zł. Wedle propozycji ministra zdrowia marża hurtowa wynosiłaby 8,68 proc., a detaliczna 12 zł. Dla pacjenta lek kosztowałby więc około 120 zł. Ale czy za te niecale 9 zł hurtownika będzie stać na kupno, przechowanie i dostarczenie leku do apteki, a aptekę na trzymanie go dla pacjenta za 12 zł? Wątpię. Nawet duże hurtownie nie będą w stanie dostarczać leków do aptek dwa razy dziennie, tak jak ma to miejsce obecnie. Ale obecnie minister ustala tylko maksymalne ceny hurtowe i detaliczne. Na nie nakładają się jeszcze kilkuprocentowe rabaty. Dostają je hurtownie od producentów, ale wiekszą ich część oddają aptekom. Dzięki rabatom hurtownie mają większy margines zysku i mogą zaopatrywać apteki dwa razy dziennie, a nawet częściej. Z kolei apteki zarabiają na drogich lekach refundowanych więcej niż te urzędowe 12 zł, a więc są skłonne kupić nawet lek relatywnie mało popularny i trzymać go na półce lub czekać na szybką dostawę z hurtowni.

Mówiąc wprost, te rabaty poszerzają marże?

Tak to działa. Ponadto, rabaty sprawiają, że leki refundowane nie osiągają w aptekach cen maksymalnych ustalanych przez ministra zdrowia. Wprowadzenie proponowanych zmian doprowadzi więc do podwyżek cen leków dla pacjentów. Bo pamiętajmy, że tylko część leków refundowanych jest sprzedawana po cenie zryczałtowanej. Za inne pacjenci płacą 30 lub 50 proc. wartości. Gdyby zrealizować pomysł z zakazem udzielania rabatów, w kwotach bezwzględnych byłyby to większe pieniądze niż dotychczas. No, chyba że Ministerstwo Zdrowia doprowadzi do jakichś ogromnych obniżek cen leków w negocjacjach z producentami. Tyle że praktyka nie wskazuje na takie talenty po stronie urzędników. Co prawda 1 lipca 2006 r. doszło do obniżenia cen leków importowanych, ale jak tłumaczyło samo Ministerstwo Zdrowia, nastąpiło to pod wpływem umacniania się złotego. W przypadku leków krajowych do takiej obniżki ministerstwu nie udało się doprowadzić nigdy.

Czyli uważa pan, że normalna gra rynkowa producentów, hurtowni i na końcu aptek jest korzystniejsza dla pacjentów od propozycji ministra zdrowia?

Zgadzam się, że na rynku doszło do pewnej patologii. Polska jest chyba jedynym krajem, w którym pacjent przychodzący do apteki zrealizować receptę na bardzo drogi lek refundowany, może go kupić za 1 grosz albo nawet w zamian za realizację recepty otrzymać do ręki nie tylko lek, ale też gotówkę. I rozumiem, że trzeba z tym walczyć. Leki refundowane są przecież finansowane ze środków publicznych. Ale proponowany system nie wyeliminuje istniejących patologii w obrocie lekami.

Dlaczego?

Bo istnieją leki na receptę o pełnej odpłatności i leki OTC wydawane bez recept. Dodając je jako bonusy, apteki mogą nadal premiować pacjentów przy zakupie leków refundowanych.

Zatem, jak rozwiązać problem?

Receptę realizowaną za 1 grosz lub nawet z gotówkową dopłatą dla pacjenta wypisuje lekarz. Narodowy Fundusz Zdrowia i Ministerstwo Zdrowia powinny więc zająć się monitorowaniem preskrypcji lekarskich. System powinien rozliczać lekarza z nieuzasadnionego wypisywania recept na leki refundowane. Bo każda taka recepta to swoisty czek płatny ze środków publicznych. Lekarz jest zaś pod silną presją przedstawicieli producentów farmaceutyków, którzy często wymuszają zapisywanie leków nie zawsze najtańszych i potrzebnych pacjentom. Z drugiej zaś strony pacjenci potrafią kupować leki w nadmiarze i potem wyrzucać je na śmietnik, bo wiedzą, że mogą łatwo dostać kolejną receptę, za która w aptece otrzymają nie tylko lek, ale także pieniądze.

Rozmawiamy na razie o samym systemie obrotu lekami refundowanymi. Ale co zmiany proponowane przez ministra zdrowia oznaczają dla hurtowni w sensie ekonomicznym?

Załóżmy, że obaj prowadzimy hurtownie. Ja obsługuję Warszawę, a pan Gdańsk. Niepodzielność marży sprawi, że jeśli ja kupię lek od producenta, to już nie będę mógł go panu odsprzedać, dzieląc się marżą po to, by pan zaopatrzył apteki w rejonie Gdańska. Byt pana firmy jest więc zagrożony. Z kolei ja nie zaopatrzę natychmiast aptek w rejonie Gdańska, bo nie mam takiej infrastruktury. Leków nie będzie więc w aptekach.

Nie przesadzajmy. Pięć największych hurtowni ma ogromny udział w rynku i infrastrukturę na terenie całego kraju.

Jeśli w projekcie Ministerstwa Zdrowia chodzi o to, by na rynku pozostało tylko tych pięciu największych graczy, to rzeczywiście wszystko jest w porządku. Ale ta piątka nie zaopatruje wszystkich aptek i punktów aptecznych. Obecnie działa około 250 hurtowni farmaceutycznych zatrudniających około 16 tys. osób. Niepodzielna marża zagrozi bytowi wielu z tych firm. Szczególnie tym lokalnym. Poza tym, dystrybucja farmaceutyków jest jedną z niewielu gałęzi gospodarki zdominowanych przez rodzimy kapitał. Jak już mówiłem, zakaz udzielania rabatów obniży faktycznie istniejące marże i doprowadzi do pogorszenia sytuacji finansowej wszystkich hurtowni i wielu aptek. Tym samym hurtownie staną się łatwym kąskiem dla paneuropejskich graczy, którzy dotychczas nie potrafili sobie poradzić z wejściem na polski rynek. Rząd powinien brać to pod uwagę. No, chyba że chodzi mu o zastąpienie rodzimych przedsiębiorstw międzynarodowymi gigantami.