Tydzień temu komentując, pod tytułem „Brak myślenia przed szkodą”, niewygasającą zadymę wokół ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement) napisałem: „coraz bardziej tragikomiczna jest okoliczność, że 26 stycznia tak się dał wypuścić premier Donald Tusk”. Chodziło o podpisanie umowy przez Polskę, z czego sprytnie wywinęła się na przykład kanclerz Angela Merkel.
Przyznanie się w miniony piątek przez premiera do błędu powinno radykalnie uspokoić zgiełk w kraju, ale w relacjach międzynarodowych naraża nasz kraj na śmieszność. Surowa dyplomacja stawia zasadne pytanie — no to ile jest wart traktatowy podpis Rzeczypospolitej Polskiej?
Po takiej wpadce najlepiej podwinąć ogon i cicho przeczekać pod stołem. Jednak zszokowany spadaniem notowań nasz „mąż stanu” (takim określeniem premier został niedawno utytułowany publicznie!) podjął karkołomną próbę przekręcenia wizerunkowej klęski na zwycięstwo. Samokrytykę połączył z listem do premierów z partii zrzeszonych w Europejskiej Partii Ludowej (czyli w dominującej grupie Parlamentu Europejskiego, do której należą PO i PSL), aby uznali ACTA za przeszłość.
To iluzja otwierania drzwi, które przecież… zostały już wyważone. PE zdążył politycznie wydać wyrok, przyjęty z ulgą przez wszystkich szefów rządów, którzy na minę ACTA wsadzili się tak jak Donald Tusk.
W ubiegłym tygodniu wektorem w górę doceniliśmy taktykę socjalistycznego przewodniczącego PE Martina Schulza, wobec której niemożność utrzymania ACTA uznał również szef wspomnianej grupy chadecko-ludowej, Joseph Daul. Czyli za sznurki jak zawsze pociągają Niemiec z Francuzem, nawet jeśli są z przeciwnych obozów. Ale jednoczy ich wielka sprawa: odniesienie przez Parlament Europejski prestiżowego zwycięstwa nad Komisją Europejską, z której wyszła ACTA.
Na podwórku krajowym wątkiem najbardziej tragikomicznym pozostaje okoliczność, że starcie o ACTA toczyło się i nadal toczy przy niewiedzy społecznej o dotyczących internetu przepisach już u nas obowiązujących. Gdyby umowa weszła w życie, niczego istotnego w krajowym prawie by nie zmieniła, bo już teraz jest… bardziej restrykcyjne.
Zupełnie inna kwestia to jego pogmatwanie, sprzyjające nieprzestrzeganiu. Czyli cała hucpa pod nazwą ACTA to tak naprawdę sprzeciw wobec zadufania władzy i braku dialogu społecznego.
Niestety, wiele wskazuje, że na ścieżkę ogólnej niewiedzy skręca także debata nad projektem odsunięcia o kilka lat wieku przechodzenia na emeryturę.
Referendum nie ma sensu, skoro miażdżące odrzucenie przedłużenia pracy jest oczywistością już w momencie sformułowania pytania. Ale równie żenujące jest przedstawianie przez rząd do konsultacji społecznych projektu, który… wcale nie jest rządowy!
W kilku ważnych szczegółach PSL nadal absolutnie się nie zgadza na rozwiązania forsowane osobiście przez Donalda Tuska i wspierane przez PO. Dlatego jeśli mielibyśmy coś premierowi poradzić, to niechby zajął się ustaleniem wreszcie jednolitego stanowiska swego gabinetu w sprawie naprawdę ważnej dla Polaków.
Na zawracanie głowy europejskim kolegom dyplomatyczną makulaturą szkoda czasu.