Pierwiastek niebiański miesza się z interesami przyziemnymi. Różnica w stosunku do standardowych wyborów polega na tym, że nie ma listy kandydatów, kardynałowie wpisują na kartkach dowolne nazwiska. Dlatego na początku istnieje rozrzut, ale w kolejnych turach głosy koncentrują się na liderach, aż wreszcie ktoś osiąga kwalifikowaną większość dwóch trzecich.

Świeckie otoczenie skonstruowało listę najbardziej realnych kandydatów na 265. papieża. Według bukmacherów stawce przewodzą dwaj wyraziści kardynałowie: włoski Angelo Scola z Mediolanu i brazylijski Odilo Scherer z Sao Paolo. Aż do zamknięcia się wyborców w Kaplicy Sykstyńskiej większość z nich oczywiście nie ujawniła preferencji. Czyli wygra ten, kto zagospodaruje elektorat niezdecydowany. Jakież to świeckie, dokładnie taki jest cel kampanii wyborczych, oczywiście w ustrojach demokratycznych.
Bez względu na to, kto ukaże się wiernym na balkonie bazyliki św. Piotra — ciężkie przed nim zadanie.
Kiepsko wyglądają sprawy Stolicy Apostolskiej jako państwa, zwłaszcza w obszarze zarządzania oraz finansów. Gdyby przymierzyć kryteria z Maastricht, to Watykanowi dawno należałaby się kartka jaskrawie żółta. Instytut Dzieł Religijnych, czyli bank, ze względu na niespełnianie standardów nie ma miejsca w rodzinie europejskich banków centralnych.
Żeby utrzymać funkcjonowanie na obszarze Watykanu kart płatniczych, wykonał sprytne obejście przez bank ze Szwajcarii. Cóż, importowanie stamtąd gwardzistów to uświęcona tradycja, ale w kwestiach finansowych Watykan pod rządami nowego papieża po prostu musi podporządkować się rygorom Eurolandu.