Oszczędzając lub inwestując, najczęściej nie mamy złudzeń, że szybko i łatwo osiągniemy krociowe zyski. Choć narzekamy na niskie odsetki w bankach, unikamy niepewnych lokat, podejrzanie patrząc na nadmiernie atrakcyjne oferty. Zbyt chciwych i nieostrożnych czasem spotyka sroga kara. W inwestowaniu nieco częściej może ponieść fantazja w pogoni za wysokimi zyskami, ale również w tym przypadku emocje szybko bywają studzone i wracamy do twardej rzeczywistości, nierzadko z mocno uszczuplonym kapitałem. Obrażeni na rynek odwracają się od niego na stałe, a nauczeni pokory korzystają z jego możliwości już znacznie bardziej rozsądnie.
W większości przypadków sposób naszego podejścia zmienia się zupełnie, gdy zaczynamy myśleć o emeryturze. Przede wszystkim myślimy o niej rzadko, rezygnując z jej planowania pod presją bieżących spraw i wydatków lub zniechęceni odległą, a przez to mglistą i niezbyt optymistyczną perspektywą. Najczęściej poprzestajemy na narzekaniu na ZUS, rząd i posłów, w końcu i tak pozostawiając swoją przyszłość instytucjom, do których nie mamy zbyt wielkiego zaufania, i rozwiązaniom, o których wiemy, że nie zapewnią nam tego, czego oczekujemy. Zupełnie nieracjonalnie sądzimy, że jakoś to będzie, i liczymy, że rząd, którego nie lubimy, nie da nam zginąć, a ZUS na czas wypłaci to, co się nam należy.
Takie właśnie założenia leżą u podstaw naszego myślenia o emeryturze: że się nam należy i że powinna być odpowiednio wysoka. Sądzimy, że obowiązujące w codziennym życiu zasady kalkulacji nie mają w tym przypadku zastosowania. Po części to efekt funkcjonującego przez wiele lat systemu, który działa anonimowo, w oderwaniu od naszej konkretnej sytuacji, i sprawia wrażenie, że naszą emeryturą „ktoś” się zajmuje i o niej myśli. A jak wiemy, nie jest to dobry wujek. „Ktoś” opłaca za nas jakieś składki, których wysokości najczęściej nawet nie znamy.
„Ktoś” coś z nimi robi, a jak przyjdzie czas, to przyśle nam pieniądze. Których, jak wiemy, będzie nam za mało. System ten, działając bez naszej wiedzy i minimalnej choćby aktywności z naszej strony, sprawia, że nie czujemy żadnego związku między tym, jak działa, a naszą przyszłością. Czujemy się wręcz zwolnieni z myślenia o niej. Wciąż jesteśmy przyzwyczajeni, że nasze składki idą do jednego „worka” i nie ma większego znaczenia, ile się ich w ciągu naszego zawodowego życia uzbiera.
Tymczasem wszyscy urodzeni po 31 grudnia 1948 r. otrzymają emeryturę, której wysokość będzie zależna od wielkości zgromadzonego kapitału i prognozowanej długości życia po przejściu na emeryturę. Wielkość kapitału zależy zaś od wysokości składek i liczby przepracowanych lat. W tym obowiązkowym systemie jedynym elementem, na który mamy wpływ, jest ten ostatni, czyli liczba lat aktywności zawodowej. Przedłużając ją, możemy się przyczynić do zwiększenia naszego kapitału, gromadzonego w ZUS i OFE, i w efekcie zwiększyć wysokość emerytury, skracając przy okazji liczbę lat, w ciągu których będziemy z niej korzystać. O ile oczywiście zdrowie i sytuacja na rynku pracy nam pozwoli. Być może też właśnie fakt, że w tym systemie niewiele od nas zależy, powoduje, że niezbyt się nim interesujemy.