Emigranci ożywili wymianę gospodarczą

Renata Zawadzka
opublikowano: 1999-12-14 00:00

Emigranci ożywili wymianę gospodarczą

Sonda „PB”

Szwedzi polskiego pochodzenia jechali do kraju niesieni jak na skrzydłach. Najczęściej sami o to zabiegali. Była to bowiem szansa uczestniczenia w czymś wielkim i nowym — powierzano im kierowanie dużymi przedsięwzięciami. Przywieźli do kraju poszanowanie dla przepisów podatkowych, zasady organizacji pracy, umiejętności menedżerskie, marketingowe i tzw. kulturę biznesu. Zapytaliśmy ich, jakie są ich wrażenia po kilkuletnim pobycie w naszym kraju.

Waldemar Tevnell, prezes Bonnier Business, właściciel TM-Semic

Szwedzi dość ostrożnie podchodzą do robienia interesów w Polsce. To mały naród, nie może równać się, jeśli chodzi o wielkość przedsiębiorstw, z takimi potęgami, jak np. Niemcy czy Francja. Każdą złotówkę i koronę Szwedzi oglądają przed wydaniem dwa razy. Wchodząc do Polski z inwestycjami, chętniej angażowali na strategicznych stanowiskach ludzi, którzy znakomicie znali szwedzką mentalność i rynek, a zarazem mieli szansę dobrze poruszać się w polskich realiach. Unikano dzięki temu dysonansu kulturowego. Trzeba przy tym przyznać, że Polacy mieszkający w Szwecji, nierzadko pracujący w firmach matkach, sami intensywnie zabiegali o te stanowiska. Większość postrzegała to jako okazję do wykorzystania szwedzkiego know-how na rynku, który się tu dopiero tworzył, szansę na stworzenie własnej firmy, osiągnięcie wysokiej pozycji. Na początku lat 90. ten sposób myślenia był w pełni uzasadniony. Trudno bowiem było w Polsce znaleźć ludzi o odpowiednich kwalifikacjach, dobrze mówiących po angielsku itp. Po kilku latach sytuacja uległa diametralnej zmianie. Wypłynęła nowa generacja Polaków. Dziś podstawowym atutem jest znajomość rynku i fachowość — a fachowców Polska ma już własnych. Pewnym smaczkiem tej sytuacji jest problem identyfikacji ludzi o podwójnym obywatelstwie. Moim zdaniem, decyduje o tym miejsce, w którym spędziło się dzieciństwo. Kiedy wyjeżdżałem z Polski, miałem 10 lat. Byłem wówczas fanem futbolu i kibicowałem oczywiście polskiej drużynie. Pozostałem jej wierny także mieszkając już w nowej ojczyźnie — trochę na przekór Szwedom, którzy uważali, że wszystko mają najlepsze. Kibicowałem także Polakom w meczu Polska-Szwecja. Syn mojego przyjaciela urodził się natomiast w Szwecji. Przyjechał do Polski mając, podobnie jak ja, 10 lat. On oczywiście kibicuje Szwedom.

Jan Musiolik, dyrektor generalny IKEA

Znajomość języka polskiego wyniosłem z domu, natomiast Polski uczyłem się w czasie poprzedniego pobytu w latach 1981-85. To był dla kraju bardzo trudny okres, ale dla mnie fantastyczny. Ja i moja rodzina poznaliśmy wówczas wielu wspaniałych ludzi, toteż decyzja o ponownym zamieszkaniu w Polsce nie była dla nas trudna. O tym, że przedłożono mi tę propozycję, zdecydowały przede wszystkim moje kompetencje, ale także polski rodowód, wcześniejsze doświadczenia, znajomość kraju, mentalności ludzi. Dla mnie była to niepowtarzalna okazja do zorganizowania od podstaw nowego przedsięwzięcia. Móc zobaczyć, jak totalitarny system przeobraża się w gospodarkę rynkową — to dla mnie był bardzo silny bodziec. Obserwuję to i jestem pod wrażeniem. Polacy znakomicie radzą sobie z porządkowaniem nieuchronnego w takich historycznych momentach bałaganu. Jestem w Polsce już dziesiąty rok i nadal stoję jedną nogą tu, jedną w Szwecji. Kiedy oglądam mecze Polski z innymi krajami, to kibicuję naszej drużynie, z jednym jednakże wyjątkiem. Kiedy Szwedzi stają przeciw Polakom, jestem za Szwecją. Podobnie jest, kiedy biorę udział w międzynarodowych turniejach golfowych. Nie wiem, co będzie za pięć lat, być może zostanę w Polsce, może wrócę do Szwecji, albo los rzuci mnie np. do Francji. Myślę, że wszędzie będę się czuł dobrze, pod warunkiem, że nauczę się języka kraju, w którym będę przebywał. To jest bardzo ważne, bo umożliwia bezpośrednie komunikowanie się. Stanowi także dowód szacunku dla mieszkańców kraju. Tutaj ma to szczególne znaczenie, bo Polacy są bardzo. dumnym narodem.

Mikael Foxenius, przez siedem lat dyrektor generalny Volvo Polska.

Wyjechałem z Polski na początku lat 60. Powrotna droga zajęła mi wiele lat. Pracowałem w Svenska Handelsbanken i często miałem do czynienia z projektami w tzw. bloku wschodnim. W latach 90. zaproponowałem utworzenie przyczółka w Polsce, ale moi pracodawcy nie chcieli o tym słyszeć. Zdecydowali się natomiast na tworzenie na Litwie struktur bankowości detalicznej, ze mną w roli reprezentanta. Afera, która tam wybuchła z powodu roszczeń wobec banku, nieoczekiwanie przyczyniła się do wzrostu mojej popularności. Po kilku artykułach w „Dagens Industri”, szwedzkim odpowiedniku „Pulsu Biznesu”, w koncernie Volvo dowiedzieli się, że istnieje ktoś taki jak Foxenius. Na początku 1992 r. poproszono mnie o ocenę pomysłu sprzedaży samochodów Volvo w Polsce. Wówczas powiedziałem, że wymagałoby to inwestycji rzędu 10 mln koron, a segment rynku jest niewielki. Potem już konsekwentnie wypożyczono mnie z banku do pomocy w rozstrzygnięciu sporu z Fibak Cars. We wrześniu 1992 r. Volvo wykupiło udziały Grupy Fibaka, a ja pojechałem do Polski, by dokonać przejęcia firmy. Kiedy w grudniu ogłoszono kontyngent, powiedziano mi: zostań i sprzedawaj to Volvo, ile się da. Wybrałem się tu na siedem dni, a byłem siedem lat. Najbardziej liczyło się moje bankowe i menedżerskie doświadczenie, znajomość realiów i oczywiście języka. Teraz wracam do spokoju i bezpieczeństwa szwedzkiego życia, ale mego niespokojnego ducha kusi, by tu wrócić i np. otworzyć własną firmę. Polska dowiodła, że mimo wschodnich kryzysów, strajków i powodzi, gospodarka działa coraz lepiej. Może trochę przesadzam, ale Warszawa już niebawem będzie pępkiem świata i ja też chciałbym tu wówczas być.

Stanisław Dudzik, właściciel Mista Sport, szef sieci Fast Food szwedzkiej firmy Sibylla

Powód mojego powrotu do Polski był bardzo prosty. W latach 90. Szwecja przeżywała poważny kryzys. Oferta Bonniera, największego szwedzkiego wydawcy, by zająć się utworzeniem w Polsce spółki córki, była ogromnie atrakcyjna. To była niepowtarzalna okazja, żeby wziąć udział w czymś wielkim. W pewnym momencie dostrzegłem, że zaniedbuję rodzinę, a chciałem być z moim synem, kiedy będzie dorastał. To był jeden z powodów mojego wyjazdu z Warszawy. Choć stolica oferowała znacznie większe szanse zrobienia kariery, zdecydowałem się na spokojny Kraków. Mój syn Michał urodzony w Szwecji był oburzony decyzją powrotu do kraju. Miał wówczas dziesięć lat, przyjaciół i ekwiwalent rodziny składającej się z pochodzących z Polski przyjaciół. Na emigracji tworzyliśmy bowiem swego rodzaju stada zastępczych wujków i ciotek. W Polsce ma prawdziwą rodzinę i myślę, że dziś już nabrał dystansu do Szwecji. Moja firma Mista Sport spokojnie się rozwija, a ja wziąłem się za dwa duże projekty. Jeden już jest na etapie realizacji — wprowadzam na polski rynek szwedzką sieć Fast Food Sibylla. Drugi na razie zachowam w tajemnicy. Wracając do kraju na pewno wiele zyskaliśmy, ale także niemało wnieśliśmy do kultury biznesu. Mimo to, Polsce jeszcze daleko do poziomu krajów, które mają długą tradycję demokracji. Tu pracownicy nadal dziwią się, że stosunki z szefem mogą być koleżeńskie, a dość liczni biznesmeni podejrzliwie patrzą na przedsiębiorcę, który w pełni uczciwie zatrudnia ludzi, płaci podatki i nie podkreśla swojego statusu drogim samochodem. W Szwecji to jest normalne.

Renata Zawadzka