Firmy robią, co mogą, by za prąd płacić mniej. Najprościej? Zaplanować produkcję tak, aby jak najwięcej energii elektrycznej zużywać poza tzw. szczytami, kiedy jest najdroższa. Niby oczywiste, ale niektórzy dopiero wprowadzają taki model produkcji.
Maszyny odpoczną w szczycie…
— Wdrażamy właśnie kilka projektów, które mają na celu optymalizację zużycia energii. M.in. zmieniamy system pracy — przyznaje Adam Laskowski, członek zarządu pabianickich Suwar, producenta opakowań z tworzyw sztucznych, należącego do globalnej grupy Wentworth. Chodzi o to, by produkcja szła pełną parą głównie poza energetycznymi godzinamiszczytu. Szczyt to godz. 6-9 rano oraz 14-16 po południu, choć ten rozkład zależy również od regionu Polski. Reszta doby to również noce i weekendy.
— Na godziny szczytu zaplanowaliśmy np. przezbrojenie maszyn, co oznacza, że wtedy po prostu stoją — twierdzi Andrzej Laskowski. Podobną strategię ma NAN, producent folii.
— Pracujemy w systemie ciągłym, więc 60-70 proc. zużycia prądu i tak przypada nam na godziny pozaszczytowe. Jednak dodatkowo ustawiamy niektóre urządzenia tak, by pracowały wyłącznie w nocy — tłumaczy Andrzej Nelson, prezes i właściciel NAN.
…choć ceny to słaba zachęta…
Jest o co się starać, bo najdroższy szczyt, czyli popołudniowy, oznacza w przypadku NAN cenę 394 zł za MWh, podczas gdy reszta doby to 215 zł za MWh. W szczycie przedpołudniowym cena wynosi 299 zł. Z rozkładu cen nie są jednak zadowolone największe zakłady przemysłowe w Polsce, np. Zakłady Górniczo-Hutnicze Bolesław.
— Różnice ceny w szczytach i w reszcie doby są zbyt małe, aby dać rozsądne efekty oszczędnościowe. Są badania wykazujące, że optymalna jest trzykrotna różnica w cenie, bo przełożyłaby się również na zapewnienie firmie przesyłowej stabilności poboru prądu. Tymczasem u nas, w kontraktach długoterminowych, różnica nie przekracza 10 proc. To w niewielkim stopniu zachęca do modelowania produkcji pod kątem cen prądu. To powinien być wielki wyrzut sumienia polskiej energetyki — mówi Henryk Kaliś, pełnomocnik zarządu ds. zarządzania energią elektryczną w ZGH Bolesław (zużywa rocznie około 500 GWh energii).
…a winna jest energetyka
Okazuje się, że energetyka przyznaje się do winy.
— Nie potrafimy obecnie stworzyć oferty cenowej, która zachęcałaby do schodzenia poza godziny szczytowe — przyznaje Mirosław Bieliński, prezes gdańskiej Energi.
Wynika to jednak z monokultury energetyki, opartej niemal wyłącznie na węglu. Nadzieję daje zatem rozwój odnawialnych źródeł energii (OZE) oraz energetyki gazowej, które uelastycznią podaż energii. Choć zwiększą też ryzyko.
— OZE są z natury rzeczy niestabilnymi źródłami energii. Przykładowo, w przypadku elektrowni wiatrowych — albo zawieje, albo nie. Przewiduję jednak, że rozwój OZE wymusi rozwój innych produktów energetycznych, np. rezerwowania mocy zapasowej albo magazynowania energii. A to zapewni kontrolę nad podażą — przypuszcza Mirosław Bieliński. Optymistą, jeśli chodzi o strukturę cen, jest Marek Woszczyk, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
— Faktycznie zróżnicowanie cen jest teraz w Polsce małe. Zmienią to jednak OZE i nowe bloki gazowe. Pozwolą dostawcom konstruować oferty cenowe skrojone na miarę, czyli dopasowane do potrzeb zakładów produkcyjnych — objaśnia Marek Woszczyk.