Osiągnięcie celu inflacyjnego jest na wyciągnięcie ręki. W piątek pojawiła się jedna informacja, która nas do tego jeszcze przybliża – ostateczne dane o inflacji w Polsce w maju okazały się jeszcze niższe od wstępnych szacunków, a już te były niskie. Ale jednocześnie tego samego dnia bardzo mocno wzrosły ceny ropy po ataku Izraela na Iran, co trochę nas od celu inflacyjnego oddali. To będzie jak walka na milimetry, dziesiąte części punktu procentowego.
GUS podał w piątek, że inflacja w maju spadła do 4 proc. wobec 4,3 proc. w kwietniu. Wstępne szacunki z początku miesiąca wskazywały, że majowy wskaźnik wyniósł 4,1 proc. Mamy więc małą pozytywną niespodziankę. Ona jest jednak o tyle ważna, że przybliża nas do możliwości osiągnięcia poziomu 2,5 proc. już lipcu. W ten sposób bank centralny mógłby odtrąbić osiągnięcie celu inflacyjnego. Byłby to duży sukces po kilku latach walki z wysoką inflacją, tym bardziej, że wiele wskazuje, iż inflacja powinna dłużej zagościć na tych poziomach. Na pewno wpłynęłoby to na skłonność Rady Polityki Pieniężnej do obniżenia stóp procentowych. Trudno byłoby trzymać stopę na nadzwyczajnie wysokim poziomie 5,25 proc. w warunkach inflacji zgodnej z celem.
Wyraźny spadek rocznego wskaźnika inflacji od maja do lipca nastąpi dzięki dwóm efektom. Po pierwsze będzie to efekt wysokiej bazy cenowej z zeszłego roku – to w lipcu 2024 r. doszło do odmrożenia cen prądu, co na 12 miesięcy podniosło roczną stopę inflacji. Teraz ten efekt naturalnie zniknie, a odpowiada on za ponad 1 pkt proc. Tak naprawdę zmiany cen już od dłuższego czasu są niskie, tyle że wskaźniki roczne ciągną za sobą ten efekt bazy.
Po drugie w lipcu tego roku nastąpi dodatkowo spadek cen gazu. To odejmie ok. 0,3 pkt proc. To też oczywiście jest efekt przejściowy, tego typu zmiany cen administrowanych nie powinny wpływać na interpretację fundamentalnej presji inflacyjnej w gospodarce. Ale w praktyce bank centralny uważa, że zmiany cen administrowanych przekładają się na oczekiwania inflacyjne ludności i dlatego mają znaczenie dla polityki pieniężnej.
Ten przyjemny obraz inflacyjny został jednak nieco zaburzony przez wstrząs na rynku ropy. W piątek Izrael zaatakował instalacje wojskowe oraz dowództwo armii Iranu, co doprowadziło do wzrostu cen ropy o 8 proc. Możliwość takiego ataku była już od kilku dni brana pod uwagę na rynkach, ponieważ Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej ogłosiła, że Iran łamie zasady pokojowego rozwoju technologii jądrowej. Dlatego łączny wzrost cen ropy liczony od początku czerwca sięga już 13 proc.
Iran sam odpowiada za 4 proc. globalnej produkcji ropy i wyrobów ropopochodnych, a dodatkowo przez Cieśninę Ormuz, znajdującą się między Iranem a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, jest transportowana jedna piąta globalnych dostaw surowca. Zablokowanie tego szlaku jest traktowane jako największe zagrożenie dla rynku.
Jeżeli obecne ceny surowca się utrzymają, to z tego tytułu ceny paliw na polskim rynku mogą wzrosnąć o 5 proc., a inflacja być wyższa o 0,3 pkt proc. Tym samym walka o trafienie w cel inflacyjny w punkt nieco się skomplikuje.
Teoretycznie sytuacja może się szybko uspokoić. To nie jest przecież pierwsza wymiana uderzeń rakietowych między Izraelem i Iranem w ostatnim roku. Po poprzednich ceny ropy szybko wracały do spadków.
Jednak obecna sytuacja jest mimo wszystko bardziej poważna. Zniszczone zostały irańskie instalacje do wzbogacania uranu. Zabici najwyżsi dowódcy wojskowi. Chwiejący się na granicy upadku reżim może potraktować atak jako absolutnie egzystencjalne zagrożenie. Jeżeli tak, odwoła się do wszelkich możliwych środków odwetowych. Analitycy banków inwestycyjnych uważają, że w scenariuszu silnej eskalacji ceny ropy mogą spokojnie przekroczyć 100 USD za baryłkę.
Nie można wykluczyć, że przy dużym wzroście cen paliw Rada Polityki Pieniężnej będzie dłużej czekać z obniżką stóp, by zobaczyć, czy nie rozkręcają się oczekiwania inflacyjne. Na razie jednak jest to scenariusz hipotetyczny. Rynek wciąż wycenia redukcję kosztów pieniądza w nadchodzących miesiącach.
