Good bye UK cz. 2

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2016-06-24 22:33

Pisanie normalnego komentarza giełdowego nie ma najmniejszego sensu w sytuacji, kiedy jeden dzień ma większe znaczenie niż wcześniejsze tygodnie, nie mówiąc już o dniach. Referendum w Wielkiej Brytanii zakończyło się tak nieoczekiwanym rezultatem (dla mnie totalnie nieoczekiwanym), że rynki w piątek były dosłownie zszokowane.

Spadki indeksów o blisko dziesięć procent i wzrost kursów walut o kilka procent nie zdarzają się często. Taki obraz być może widać było po ataku na WTC. Żaden parkiet, żaden rynek nie ocalał. Nawet ropa gwałtownie taniała (i podobnie drożało złoto). Gdyby nie interwencja SNB (centralnego banku Szwajcarii) frank podrożałby dramatycznie, a dzięki tej interwencji podrożał „tylko” bardzo mocno.

W tej sytuacji wpatrywanie się w wykresy i w analizę techniczną nie ma większego sensu. Doświadczyliśmy typowego efektu „czarnego łabędzia” – nikt (mało kto) oczekiwał decyzji o opuszczeniu UE przez UK, a jednak taki był wynik referendum. Nawet Nigel Farage, szef antyunijnej partii UKIP, po zakończeniu głosowania kajał się mówiąc, że przegrał. Tak właśnie było. Po czym okazało się, że wygrał.

Plusem było to, że po początkowej super przecenie indeksy nieco się podniosły czekając na Amerykanów, bo ostatnią nadzieję był parkiet amerykański. Wall Street mogła założyć, że „nasza chata z kraja” dając wyraz swojemu désintéressement w stosunku do tego, co wyczynia u siebie Europa. W końcu Brexit gospodarce amerykańskiej nie zaszkodzi, a jeśli to nieznacznie. Bardziej zaszkodziłby wybór Donalda Trumpa na prezydenta. Chociaż pewnie i to zaszkodziłoby umiarkowanie.

Okazało się jednak, że każda próba kontry byków była torpedowana i sesja zakończyła się spadkiem S&P 500 o 3,6%. O połowę mniej niż sesje we Frankfurcie, czy w Paryżu, ale brak próby podniesienie indeksów w końcu sesji nie wyglądał dobrze.

Dosyć tej przeszłości. Pomyślmy o przyszłości. Abstrahując od nawałnicy straszliwych prognoz (w większości nieprawdziwych) mówiących o tym, co czeka gospodarkę Unii i Wielkiej Brytanii w przypadku Brexitu trzeba przecież zdawać sobie sprawę, że w wyniku takiej decyzji z Wielkiej Brytanii może zrobić się Mała Brytania, a może po prostu Anglia. Szkocja jest bardzo prounijna i z pewnością ogłosi referendum niepodległościowe – tym razem najpewniej wygrane. Nie wiadomo, co postanowi Irlandia i Walia.

Oczywiście wszyscy straszą, że po podjęciu decyzji o opuszczeniu UE nic nie będzie tak jak dawniej, że UK mocno za to gospodarczo zapłaci. Celują w tym straszeniu Niemcy, którzy ustami Wolfganga Schaeuble, ministra finansów, ostrzegli, że Brytyjczycy powinni przestać wyobrażać sobie, że nie zapłacą za Brexit.

Ja twierdzę, że to są strachy na lachy. Nie widzę możliwości, żeby UE przez czas dłuższy działała na zasadzie „na złość babci odmrożę sobie uszy”. Będą walczyły ze sobą dwa nurty. Zapewne politycy będą chcieli ukarać Brytyjczyków, choćby po to, żeby dać przykład reszcie Europy, bo przecież są następni chętni do przeprowadzenia referendum (Holandia, Dania). Jednak biznes, ten drugi nurt, zrobi wszystko, co jest możliwe, żeby odbywał się business as usual. Kto wygra w dłuższym terminie? Według mnie biznes.

Z czasem okaże się, że Mała Brytania będzie współpracowała z UE na takiej zasadzie, na jakiej współpracuje Norwega, która jest w Europejskim Obszarze Gospodarczym (EOG) i ma praktyczne takie same prawa, jeśli chodzi o handel i inwestycje, jak państwo unijne (i jest w strefie Schengen!). City też najpewniej nie przeniesie się do Frankfurtu.

Poza tym, i o tym prawie nic się nie mówi, wynik referendum nie jest decydujący. Ostateczną decyzję podejmie parlament brytyjski. Teoretycznie trudno oczekiwać, żeby parlament sprzeciwił się woli ludu, ale w UK obowiązuje jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW). Każdy polityk pojedzie do swojego okręgu i zorientuje się, czy naprawdę musi głosować za Brexitem. Według mnie nie ma stuprocentowej pewności, że parlament, w którym 70. procent posłów jest za UE, podejmie decyzję o opuszczeniu Unii (ale jest podobno prawie pewność). Może po prostu odwlekać w nieskończoność podjęcie takiej decyzji. To będzie pierwszy płotek w tym biegu dla rynków finansowych.

Mówi się, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii otworzy drogę innym państwom od podobnego ruchu. Niby dlaczego inne państwa nie miałyby pójść tą samą drogą (ogłosić referendum) jeśli UK zostałaby w UE? Teoria domina jest według mnie mało sensowna. Za to oczywiste jest, że Wielka Brytania pokazała drogę do osiągnięcia swoich celów w ramach Unii (bez względu na to jak zakończyłoby się referendum). Teraz wystarczy zaszantażować (tak jak UK), postraszyć referendum mającym na celu opuszczenie UE. Premier Cameron i rząd brytyjski zasłużyli na miano rozbijaczy Unii. Cameron okazał się godny nazwania go uczniem czarnoksiężnika (z ballady Goethego). Uruchomił proces, którego nie potrafił zakończyć.

Bez Brytanii zarówno cała Unia jak i strefa euro może się w dłuższym terminie nawet umocnić. Politycy unijni mogą stworzyć twarde jądro UE, w której byłyby tylko państwa używające euro, i które to jądro integrowałoby się szybciej niż cała reszta. W tej reszcie byłaby oczywiście Polska, ale niekoniecznie na przykład Czechy, które podobno rozważają opuszczenie Grupy Wyszehradzkiej i mocniejsze związania się z Niemcami. Nie ulega wątpliwości, że w przyszłości środki unijne byłyby mniejsze (wątpię, żeby UK przestała płacić już w tej perspektywie budżetowej), bo mniejszy byłby budżet UE bez Wielkiej Brytanii, a to najbardziej zaszkodziłoby Polsce.

A co z rynkami finansowymi? One nie będą przez dwa lata (czas negocjacji rozwodu) w szoku po tej decyzji. Reakcja będzie maksimum 2-3 dniowa i ci, którzy nadal będą nadal sprzedawali za to zapłacą. To nie znaczy, że szybko wrócimy do hossy. Mało to prawdopodobne. Banki centralne jeśli będzie trzeba zrobią wszystko, żeby opanować panikę. To fakt, że dużo zrobić już nie mogą, ale opanować panikę potrafią. Fed na przykład odłoży podwyżki stóp ad calendas graecas, Już to pomoże rynkom.

Potem każda decyzja polityczna dotycząca ram współpracy będzie powodem do reakcji rynków, z czego powstać powinna duża zmienność. Ona, niestety będzie się utrzymywała długo. Nawet 2-3 lata. Każda decyzja korzystna dla biznesu będzie działała pozytywnie, a niekorzystna negatywnie. I wszystko będzie w rękach polityków. To jest ta najgorsza informacja. Już teraz czekamy na poniedziałek, kiedy to politycy unijni mają pokazać kierunek reform w UE. Może to się nawet rynkom spodobać…

Podczas weekendu okazało się, że sytuacja zdecydowanie się komplikuje. Poniżej w punktach, co się wydarzyło, a poniżej krótkie rynkowe podsumowanie. Będę systematycznie  dopisywał nowe elementy w miarę ich pojawiania się na scenie politycznej.

  1. Część państw UE (większa część, ale Angela Merkel uważa, że nie ma co się śpieszyć) żąda od UK szybkiego, oficjalnego poinformowania o decyzji opuszczenia UE. Okazało się, że nie musi to być nawet dokument - wystarczy, że we wtorek David Cameron poinformuje o decyzji. Rodzi się pytanie: jak premier UK może oficjalnie poinformować o decyzji o Brexicie, skoro nie ma odpowiedniej ustawy parlamentarnej? Według mnie Cameron tego nie zrobi bez decyzji parlamentu, czyli okres do oficjalnej decyzji się wydłuży.
  2. Coraz więcej Brytyjczyków podpisuje petycję (musi być przez parlament rozpatrzona), w której żądają powtórnego referendum. Liczba podpisów zbliża się do 3 milionów. Premier mówi, że nowego referendum nie będzie, ale politycy bardzo często zmieniają zdanie.
  3. Pretekst do powtórnego głosowania jest dość oczywisty (pewnie znalazłoby się więcej): Nigel Farage (szef Partii Niepodległości UK) przyznał, że obiecane 350 milionów funtów, które miało wpłynąć do kasy brytyjskiej służby zdrowia, do niej nie wpłynie. To była jedno z głównych obietnic zwolenników Brexitu.
  4. W Szkocji rośnie liczba chętnych do opuszczenia UK. Premier Szkocji mówi już o przyśpieszeniu referendum niepodległościowego.
  5. Okazuje się, że w prawie brytyjskim zapisana jest zasada zgodnie z którą w Szkocji obowiązuje prawo unijne. Żeby to zmienić parlament Szkocji musi wyrazić na to zgodę. Może nie być o to łatwo.
  6. Politycy, zwolennicy Brexitu (np. Boris Johnson) są co najmniej zakłopotani tym, że wygrali. Widać wyraźnie, że chcieli przegrać, ale w referendum zyskać duże poparcie, dzięki któremu będą budowali swoją pozycję polityczną. Ta sztuka się nie udała, więc najpewniej nie będą mocno krzyczeli, jeśli coś zmieni referendalną deczyję.
  7. Nie ma według mnie żadnej możliwości, żeby UE dala UK jakieś nowe przywileje, w zamian za zmianę decyzji. I słusznie. W tej sytuacji nie bardzo wiadomo jak nie tracąc twarzy UK mogłaby zmienić deczyję wyrażoną w referendum.
  8. Sondaże (mimo, że referendum było kolejną kompromitacją sondażowni to politycy na sondaże patrzą) pokazują, że większość Brytyjczyków jest zadowolona z wyniku referendum.
  9. 27.06 Widzę w kalendarium we wtorek szczyt UE, ale nie wiem, czy rzeczywiście się odbędzie. Daty zmieniają się teraz bardzo szybko. Jeśli się odbędzie to oczywiście każde słowo ważnego polityka może wpłynąć na zachowanie rynków. Problem w tym, że ma to być posiedzenie zamknięte, więc zapewne dopiero w nocy dowiemy się z przecieków o czym mówiono.
  10. Wczoraj na konferencji Merkel – Hollande – Renzi (Niemcy, Francja, Włochy) poinformowano, że ta trójka nie chce żadnych pre-negocjacji z UK. Wielka Brytania musi złożyć notyfikację o chęci opuszczenia UE i wtedy rozpoczną się dwuletnie negocjacje. Słuszny i ciekawy ruch zmuszający UK do działania.
  11. S&P obniżył rating Wlk. Brytanii do AA z AAA. Perspektywa ratingu pozostała negatywna - poinformowała agencja w poniedziałkowym komunikacie.

Jak na to dzisiaj spojrzą rynki finansowe? Sytuacja powinna się zmienić na korzyść obozu byków, ale zmienność może być bardzo duża, a każda wypowiedź polityka w dowolnej chwili będzie zmieniała obraz rynku. To nie jest rynek dla spokojnego inwestora - to jest rynek dla day traderów.