Problem w tym, ze dogmatyczne dążenie do spłaty długu, którego spłacić się nie da może sprawić, że projekt integracji europejskiej rozpadnie się jeszcze szybciej.




Główną osią krytyki projektu wspólnej waluty od jej powstania w 1999 roku było powątpiewanie w to, czy jedna waluta zadziała dla kilkunastu państw: z różnymi gospodarkami, na różnych fazach rozwoju. Ale strefę euro spinało przede wszystkim coś innego: wspólne marzenie o dalszym rozwijaniu największego pokojowego projektu w historii kontynentu, opartego na obietnicy solidarności i współpracy pomiędzy państwami członkowskimi. Po zniesieniu granic, wprowadzeniu europejskiego obywatelstwa, wspólna waluta była kolejnym krokiem na drodze do zrealizowania marzenia o europejskiej federacji - nawet kosztem pełnej zgodności z procedurami.
Psychiczne podtapianie
Konkluzje poniedziałkowego szczytu strefy euro, zmuszające Grecję do natychmiastowej implementacji zestawu daleko idących reform podyktowanych przez Unię Europejską, zrywają z tym marzeniem w jego dotychczasowej formie. Odmieniane przez wszystkie przypadki słowa o "solidarności" i "wsparciu" nie są oczywiste w sytuacji, w której Grecja de facto straciła kontrolę nad swoimi finansami, a jej nowy minister finansów - Euklid Tsakalotos - został zredukowany do roli wykonawcy wypracowanego w Brukseli planu. Jeśli na jakimkolwiek etapie wstrzyma się przed jego egzekucją - wsparcie zostanie wstrzymane, a kraj ponownie postawiony pod ścianą. Nie bez powodu osoby uczestniczące w negocjacjach mówiły anonimowo dziennikarzom, ze styl rozmowy z Grekami przypominał "psychiczne podtapianie".
Nowy traktat wersalski
Ta determinacja - głównie wychodząca od niemieckiego rządu i niezwykle ostrego ministra finansów, Wolfganga Schauble - do zmuszenia Grecji do realizacji postanowień nowego, trzeciego już, planu, stawia jednak pod znakiem zapytania dotychczasowe zasady działania strefy euro. Trudno mówić dalej o solidarności, kiedy warunki porozumienia budzą jednoznaczną nienawiść Greków i opór greckiego rządu. Ciężko przekonywać o dobrych intencjach, kiedy podejmowane decyzje są jednoznacznie niezgodne z oczekiwaniami pacjenta - a, jak w każdej terapii, bez determinacji i sumienności, trudno będzie o powodzenie leczenia. Tymczasem rząd Aleksisa Tsiprasa będzie musiał mierzyć się z gigantycznym oporem w swoim kraju: obywateli, koalicjantów, czy nawet swoich własnych posłów. Były minister finansów Yanis Varoufakis nazwał porozumienie "nowym traktatem wersalskim".
Kluczowym problemem instytucjonalnym - ale też w coraz większym stopniu wizerunkowym - staje się problem sprzecznych interesów demokratycznych poszczególnych państw strefy euro. Grecy maja prawo do odrzucenia porozumienia i domagania się innego potraktowania, ale nie w większym stopniu niż każde z pozostałych państw ma prawo tego odmówić. Wybrani przywódcy poszczególnych państw członkowskich mają swoje mandaty i odpowiedzialność przed wyborcami - podatnikami - za zarządzanie publicznymi pieniędzmi. Po wieloletnich próbach wprowadzania reform i kolejnych niepowodzeniach, można zrozumieć ostrożność kolejnych rządów przed dalszym wykładaniem środków na ratowanie Grecji.
Puste kieszenie i brak poparcia
Od pierwszego bail-outu dla Aten w 2010 roku w wielu krajach zmieniły się ekipy rządzące, a te nowe często nie poczuwają się do współodpowiedzialności za instrumenty, które dotychczas zawodziły - lub znają cenę politycznej odpowiedzialności za przekazywanie kolejnych pieniędzy do Grecji. Inne - jak Niemcy - upierają się, że sugerowane leczenie jest dobre, tylko Grecy nie wdrażają go poprawnie - wiec należy ich jeszcze bardziej zdyscyplinować, jakby nie uznając faktu, że ten dług jest zwyczajnie niespłacalny - a stosowana dotychczas terapia, tylko będzie pogłębiać frustrację wszystkich stron.
W tej grupie nie ma nikogo - lub prawie nikogo - kto jest skłonny zakwestionować zasady działania kolejnych programów pomocowych i powiedzieć wprost to, co komentatorzy i ekonomiści powtarzają już od dłuższego czasu: samymi strukturalnymi reformami, Grecji nie uda się uratować. Wprowadzenie nowych podatków i strukturalne reformy - dalsze cięcia emerytur i wydatków publicznych nie dają same z siebie szansy na wprowadzenie kraju z powrotem na ścieżkę rozwoju gospodarczego.
W nowej umowie nie zostawiono praktycznie nic, co pozwoliłoby Tsiprasowi "sprzedać" porozumienie swojemu elektoratowi. Nieco ponad tydzień temu ponad 61% Greków zagłosowało przeciwko przyjęciu propozycji kredytobiorców, tylko po to, aby chwilę później ich premier był zmuszony do kapitulacji wobec jeszcze gorszej propozycji. Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym w wyniku rebelii pojedynczych posłów Tsipras straci parlamentarną większość i nie będzie w stanie przeprowadzić ustalonych reform w przewidzianym, niezwykle krótkim, czasie. Wbrew temu, co zakładają jednak kredytobiorcy, przedterminowe wybory nie przywróciłyby do władzy centro-prawicy, ale mogłyby umocnić mandat Syrizy do stawiania oporu wobec radykalnych żądań europejskich jastrzębi, z Schauble na czele. W wyniku błędnej oceny nastrojów społecznych przez kredytobiorców, zamiast zakładanej stabilizacji, kraj pogrążyłby się w jeszcze głębszym kryzysie.
Co najbardziej uderzające to skala kontroli nad Grecją. Po kryzysach w Argentynie i Chile, wydawało się, że pomysł międzynarodowego nadzoru ratowanych państw do najdrobniejszych szczegółów został na zawsze odrzucony, jako nieefektywny. Tymczasem reformy oczekiwane od Syrizy są niezwykle precyzyjne, dotycząc nawet takich drobiazgów jak zasady dot. piekarni, mleka czy finansowania publicznej telewizji. Zimna, finansowa logika reform przygotowywanych w ramach jednego, dominującego paradygmatu zostały postawione powyżej oczekiwań i nadziei Greków. Tu nie było próby kompromisu, uwzględniającego zastrzeżenia Greków do dotychczasowych programów - a upokarzające ultimatum.
Trudno o bardziej symboliczny upadek idei wspólnoty - i to niezależnie od tego, kto ma w tym sporze więcej racji. Jeśli narracja o zjednoczonej, solidarnej Europie ma mieć pewną siłę oddziaływania, nie można zapominać o politycznym, ludzkim, wymiarze całej tej operacji. W przeciwnym razie, oprócz kryzysów gospodarczych - jak grecki - kolejne, polityczne, są kwestią czasu. Referendum w Wielkiej Brytanii już jest na horyzoncie, a obecne wydarzenia mogą mieć dla jego wyniku znacznie większe znaczenie niż ministrom finansów strefy euro może się wydawać.
GREXIT - WSZYSTKO, CO MUSISZ WIEDZIEĆ >>