Lubelli nie przeskoczymy, ale na wyższej półce możemy trochę namieszać — mówi szef Atlanty AM.
Czy import makaronów i przetworów pomidorowych do Polski to przywóz
drzewa do lasu? Ich dystrybutorzy są pewni, że nie. Twierdzą, że mają w
Polsce sporo do ugrania. — Jesteśmy małą firmą aspirującą do tego, by
stać się dużą. Zeszłoroczne obroty wysokości 28 mln zł chcemy w ciągu
pięciu lat powiększyć do 100 mln zł — zapowiada Adam Dyszyński, prezes
Atlanty AM, a wcześniej szef Heinza w Polsce. Atlanta AM, która należy
do greckiej grupy spożywczej Melissa Kikizas, sprzedaje produkty w
sieciach handlowych. Dopiero pracuje nad szerszym wejściem do kanału
tradycyjnego.
— W Warszawie jesteśmy widoczni, ale brakuje nas w wielu w większych
miastach. W pierwszej kolejności chcemy zwiększyć dostępność naszych
produktów. Potem poszerzymy portfolio o śródziemnomorskie produkty —
zaznacza Adam Dyszyński. Atlanta AM sprzedaje wyprodukowane w Grecji
makarony, przetwory pomidorowe, oliwki i wina.
— Nasza przewaga nad lokalnymi producentami makaronów czy koncentratów
to autentyczność. Oczywiście nie jesteśmy w stanie przeskoczyć Lubelli,
ale na półce droższych, importowanych makaronów możemy trochę namieszać
— mówi Adam Dyszyński. Iwona Domagała, wspólnik firmy Dorapol,
specjalizującej się w kuchni śródziemnomorskiej (Gazeli Biznesu), uważa,
że polski i włoski makaron to zupełnie różne produkty. I to jest szansa
dla importerów.
— Inny jest surowiec, więc jakość i smak — ocenia Iwona Domagała. Adam
Dyszyński uważa, że importerom sprzyja popularność telewizyjnych
programów kulinarnych, które promują zagraniczną kuchnię.
— Spożycie makaronów, przetworów pomidorowych i oliwy z oliwek jest dużo
poniżej średniej nie tylko krajów zachodnich, ale również naszych
sąsiadów. Tu tkwi więc też potencjał wzrostu. Zresztą widać to po
wynikach poszczególnych kategorii, które co roku rosną — opowiada Adam
Dyszyński. Ile jemy makaronu na tle świata? Ostatnie dane World Pasta
Industry pochodzą z października 2012 r. Wówczas statystyczny Polak
zjadał 4,4 kg, Austriak — 7 kg, Węgier — 7,5 kg, a Włoch 26 kg. W oliwie
z oliwek (0,3 kg) wyprzedzają nas m.in. Czesi (0,5 kg), Słoweńcy (0,9
kg) i Austriacy (1,1 kg). Na podium są Grecy, Hiszpanie i Włosi z
wynikami powyżej 10 kg (dane International Olive Council podane w 2012
r.). Iwona Domagała zauważa, że klienci są gotowi zapłacić więcej za
importowaną żywność, ale nieco im spowszedniała.
— Produkty nie są już postrzegane jako tak atrakcyjne jak kiedyś, bo
półki w sklepach są nimi przeładowane — uważa Iwona Domagała.
Jej zdaniem, złą robotę robią branży pojawiający się znikąd importerzy,
którzy, zachęceni popularnością produktów śródziemnomorskich, zaczynają
nimi handlować, nie umiejąc bądź nie chcąc ocenić ich jakości.
— Polacy wiedzą, jak ma wyglądać i smakować dobry groszek czy kukurydza,
ale nie mają takiej wiedzy o oliwkach czy oliwie. Jeśli pierwszy raz
trafią na niedobry produkt, drugi raz po niego nie sięgną, a jeśli
wrócą, to po długim czasie. Sporo do zrobienia jest więc w zakresie
edukacji konsumenta — podsumowuje Iwona Domagała. © Ⓟ