Wczoraj pisaliśmy o branży drobiarskiej, która ma dość kampanii Frankenkurczak prowadzonej przez Stowarzyszenie Otwarte Klatki w ramach walki o dobrostan kurczaków. Problemy z tej samej kategorii mają też pokrewne branże.





W liczbie siła
„Będziemy się bronić, walczyć o dobre imię i prawo do działania” — takie zapowiedzi największych organizacji z branży rolno-spożywczej w kraju publikowaliśmy rok temu.
Wówczas oficjalnie zawiązali porozumienie, jakiego w branży nie było — 10 dużych organizacji zrzeszających rolników i przetwórców z branży mięsnej, rybnej i futerkowej zadeklarowało, że „świadomi niebezpieczeństw” chcą bronić zagrożonej „konkurencyjności rodzimej produkcji” na rynkach światowych, mając na względzie „troskę o rozwój polskiego rolnictwa”. Przekładając z oficjalnego językana bardziej przyziemny — firmy mają dość ataków ekologów i innych aktywistów odwołujących się do ochrony zwierząt lub walczących z „zapachami wsi”.
Są już pierwsze efekty. Zawieszono, przynajmniej chwilowo, prace nad tzw. ustawą antyodorową (regulującą minimalną odległość przedsięwzięcia rolnego od zabudowań mieszkalnych) gromko oprotestowaną przez firmy — pod protestem podpisały się 23 organizacje. Powstaje też seria reportaży o branży, które mają być jej głosem w debacie z politykami, konsumentami, mieszkańcami wsi, samorządami i organizacjami ekologicznymi. Na ten tydzień zaplanowano premierę drugiego z filmów.
— Państwo staje się zakładnikiem organizacji ekologicznych. Państwo, które ma organizować życie zbiorowe, dbać o swoich obywateli i o prowadzoną przez nich działalność gospodarczą, staje się bezradne — mówi w zwiastunie Jan Krzysztof Ardanowski, minister rolnictwa. — Wieś służy do produkcji rolnej. Ludzie tam mieszkają i pracują — i tam oczekują, że dostaną pozwolenia na budowę i rozwój — zaznacza Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso.
— To od nas pochodzi 30 mld EUR polskiego eksportu. Jeżeli ktoś mówi nam: „nie możecie się rozwijać, zwiększać skali produkcji, bo twojemu sąsiadowi, który pół roku temu kupił tu działkę, wieś kojarzy się z widokami, odpoczynkiem na tarasie”, to my nie wyrażamy na to zgody. Tereny wiejskie są przeznaczone pod produkcję — podkreśla Jacek Zarzecki, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego.
Źle i coraz gorzej
W rozmowie z „PB” przedstawiciele branżowych organizacji podkreślają, że zabierają głos, bo jest coraz gorzej.
— Obserwujemy wzmożone blokowanie inwestycji i wydłużanie się czasu od złożenia pierwszych dokumentów do rozpoczęcia produkcji. Powodowane to jest coraz częstszymi protestami środowisk określających się jako ekologiczne i nowych mieszkańców wsi. Z jednej strony wszyscy chcą jeść dobrą, lokalną żywność, ale z drugiej — działają przeciw jej produkcji. To istotny hamulec dla branży. Współczesne inwestycje to perełki europejskiego i światowego rolnictwa. Wyposażamy obiekty w najnowocześniejszetechnologie, maszyny i urządzenia. Coraz częściej jednak słyszmy, że nie ma zgody, bo nie — mówi Stefan Chrzanowski, dyrektor biura związku Poldrób.
Wtóruje mu Piotr Lisiecki, prezes Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz.
— Starsi rolnicy przechodzą na emeryturę, a młodsi sprzedają ziemię i domy. W efekcie na wsi można się osiedlić za nieporównywalnie mniejsze pieniądze niż w mieście, co przyciąga kolejnych mieszkańców. Potem zaczynają się skarżyć na hałas traktora, na zapach nawożonego pola itd. i wywierają presję, żeby przyblokować stawianie nowych ferm czy rozbudowę zakładów. Apelujemy więc — jeśli kupujecie dom na wsi, kupujcie z rozwagą, tzn. weźcie pod uwagę, że tu się produkuje żywność — twierdzi Piotr Lisiecki.
Witold Choiński podkreśla, że to poważna kwestia strategiczna.
— Albo decydujemy, że jesteśmy krajem rolniczym i producentem żywności, więc rozwijamy przemysł rolno-spożywczy, w tym hodowlę trzody chlewnej, bydła itd., albo decydujemy się na bycie importerem. Określmy to jasno i bądźmy konsekwentni w długim okresie — podsumowuje szef Polskiego Mięsa.