Producenci stali cieszą się z przewrócenia pełnego zasilania przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne. Boją się jednak, że jeśli problem będzie się powtarzać, trudno będzie im walczyć o rynek, który w ostatnich miesiącach zaczęli odbierać importerom.

— Huty wznawiają produkcję, sytuacja wciąż jest jednak niepewna, co niestety może negatywnie wpłynąć na relacje z klientami — mówi Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej. Z jej analiz wynika, że w ostatnich miesiącach nabywcy coraz chętniej kupowali produkty rodzimych firm, czego efektem był wzrost produkcji i odebranie części rynku — na razie niewielkiej — importerom.
— W czerwcu 2015 r. produkcja polskich zakładów stalowych wzrosła o 19 proc. rok do roku, w całym pierwszym półroczu wskaźnik wzrostu sięgał 17 proc. Pojawiła się szansa, że w tym roku wyprodukujemy około 10 mln ton stali. Ostatnio zakłady wytwarzały około 8,5 mln ton rocznie. Udało się także odzyskać 2 pkt. proc. rynku, utraconego w ostatnich latach na rzecz importu — szacuje Stefan Dzienniak.
W ubiegłym roku import stanowił 68 proc. krajowego zużycia stali, szacowanego na 12,2 mln ton. W tym roku rodzimi dostawcy zaczęli jednak powoli dystansować importerów. Stefan Dzienniak uważa, że to m.in. efekt niedawnego wejścia w życie ustawy o OZE, wprowadzającej ulgi dla przedsiębiorstw energochłonnych.
Krajowi producenci są także przekonani, że wkrótce prezydent podpisze uchwaloną niedawno ustawę przewidującą ulgi akcyzowe przy zakupie energii. Uwzględniają ją już w strategiach cenowych i konkurencyjnych. Jeśli jednak zakłócenia w dostawach prądu będą się powtarzać, wprowadzane przez rząd preferencje nie przyniosą efektu, bo klienci — w obawie o płynność dostaw — wybiorą współpracę z importerami gwarantującymi stabilność kontraktów.
— Zgadzam się z tą tezą, ale groźba zakłóceń w dostawach energii nie jest jedynym problemem, utrudniającym hutom odzyskanie rynku. Nawet mając ulgi dotyczące OZE czy akcyzy, nie jesteśmy w stanie konkurować cenowo z dostawcami z Chin, Ukrainy czy Białorusi — uważa Przemysław Sztuczkowski, prezes Cognoru.
Produkty z tych krajów często są sprzedawane w Polsce w cenie, po jakiej rodzimi producenci kupują złom.
— Kęsy [półwyroby, z których można wyprodukować np. pręty budowlane — red.] kosztują w chińskim porcie 305 USD za tonę [1,16 tys. zł — red.]. W Polsce za tonę złomu musimy zapłacić ponad 1 tys. zł. Na Białorusi jego cena sięga zaledwie 100 USD, ale nie możemy go kupić, bo w tym kraju obowiązuje zakaz wywozu tego surowca za granicę. Białoruscy producenci mogą natomiast dostarczać na nasz rynek ogromne ilości tanich gotowych wyrobów. Podobnie jest w przypadku Ukrainy i Rosji — wyjaśnia Przemysław Sztuczkowski.
Jak twierdzi, unijne organizacje branżowe próbują przekonać Brukselę do wdrożenia ceł dla dostawców z krajów, które nie przestrzegają norm ochrony środowiska. Inaczej nie da się z nimi konkurować. © Ⓟ