Wychowanie przedszkolne to w wielu gminach temat burzliwych dyskusji. W ostatnich latach rodzice — zwłaszcza w dużych miastach — dość często narzekali na brak miejsc dla swoich pociech. Pytanie, jak najlepiej odpowiedzieć na potrzeby mieszkańców, wciąż pozostaje bez odpowiedzi — w niektórych gminach wychodzi to lepiej, w innych gorzej. Mariusz Tobor z firmy Vulcan, która zajmuje się zarządzaniem placówkami oświatowymi, zwraca uwagę, że system przedszkolny w gminach nie jest jednolity.

— Są jednostki samorządu terytorialnego, które w ogóle nie mają własnych przedszkoli, a jedynie placówki zarządzane przez inne podmioty. Często jest to rezultat decyzji, które zapadły w gminie przed wielu laty. Dochodzi niekiedy do ciekawych sporów, bo — nie mając własnych przedszkoli — samorząd musi wyliczać wielkość dotacji dla placówek działających na jego terenie na podstawie kosztów z sąsiedniej gminy.
Spory dotyczą więc tego, która z sąsiednich gmin ma posłużyć jako wzór do tych wyliczeń — opowiada Mariusz Tobor.
Ubywa dzieci
Kwota dotacji to najczęściej zarzewie konfliktu między samorządem a właścicielami prywatnych przedszkoli. Różnice bywają dość duże. Na przykładowo według raportu Najwyższej Izby Kontroli w 2013 r. dotacja na dziecko w przedszkolach publicznych wynosiła 329 zł w Grudziądzu w woj. kujawsko- -pomorskim i 777 zł w podwarszawskim Nadarzynie. Gminy muszą przekazywać niepublicznym placówkom 75 proc. swoich wydatków na dziecko w placówkach publicznych.
— Samorządy raczej sprzyjały w ostatnich latach powstawaniu przedszkoli niepublicznych. Wynikało to ze wzrostu zapotrzebowania na miejsca, spowodowanego m.in. zwiększeniem liczby dzieci w wieku przedszkolnym. Szczególnie było to widać w dużych miastach, na przykład Warszawie i Wrocławiu, a dla samorządu prywatna placówka to szybszy sposób załatania luki w systemie przedszkolnym. W wielu miastach bez prywatnych placówek nie udałoby się zapewnić odpowiedniej liczby miejsc dla przedszkolaków. Teraz jednak liczba dzieci, które mogą uczęszczać do przedszkoli, spadła gwałtownie w związku z posłaniem przez ustawodawcę 6-latków do szkół. Znowu daje się też odczuć niż demograficzny — mówi Mariusz Tobor.
Dodaje, że dla samorządu jest korzystne, jeśli w takich warunkach zewnętrznych to przedszkolom niepublicznym grozi likwidacja. Tym bardziej, że jeśli rodzice mają wybór, to zwykle wolą umieścić dziecko w tańszym przedszkolu publicznym. W Siemianowicach Śląskich działa 11 placówek publicznych i pięć niepublicznych, ale w tych pierwszych jest 70 wolnych miejsc. Dotacja na dziecko wynosi tam ponad 615 zł.
— Staramy się politykę przedszkolną kształtować wspólnie i nie dzielimy placówek na publiczne i prywatne. Te drugie wprowadzają nowe metody nauczania, więc z punktu widzenia mieszkańców są dobrym uzupełnieniem oferty. Na przykład w Siemianowicach Śląskich działa przedszkole waldorfskie, do którego bardzo chętnie zapisują dzieci także mieszkańcy sąsiednich gmin. Powołaliśmy komisję ds. edukacji, w której pracach uczestniczą także przedstawiciele prywatnych przedszkoli. Część z nich musi się teraz mierzyć ze spadkiem liczby dzieci. Właściciel tych placówek próbują sobie radzić, zwracając się do urzędu miasta o pomoc w tworzeniu żłobków, oddziałów żłobkowych, a nawet punktów opieki nad seniorami — opowiada Anna Zasada-Chorab, wiceprezydent Siemianowic Śląskich.
Trudne liczenie
Zdaniem Piotra Tomaszewskiego, skarbnika Bydgoszczy, na system przedszkolny trzeba patrzeć przede wszystkim z punktu widzenia potrzeb mieszkańców. A przedszkola niepubliczne pozwalają je zaspokoić.
— Opieka przedszkolna w naszym mieście jest odpowiednio uregulowana. W 2014 roku do 53 przedszkoli niepublicznych, przedszkola
specjalnego i dwóch publicznych zarządzanych przez inne podmioty niż samorząd uczęszczało 5862 dzieci, a do 30 przedszkoli publicznych, w tym 24 samodzielnych i sześciu przy zespołach szkół — 4329. Przedszkola prywatne wzbogacają ofertę dla rodziców. Pojawiały się konflikty związane z wysokością dotacji, jednak w ostatnich latach ucichły i na razie nie docierają do mnie żadne informacje o sporach — mówi Piotr Tomaszewski. Prognozy dotyczące zapotrzebowania na miejsca w przedszkolach w 2015 r. przewidują w Bydgoszczy podobna liczbę miejsc — w 30 placówkach publicznych ma ich być 4156, a w 59 niepublicznych, specjalnym i czterech publicznych nieprowadzonych przez samorząd — 5582. Oszacowanie liczby potrzebnych miejsc w przedszkolach nie jest jednak łatwe, zwłaszcza że zbliżają się wybory i przybywa obietnic polityków.
— Kiedy tworzymy szkołę, to wiemy, że powinny do niej uczęszczać wszystkie dzieci. Z przedszkolami jest inaczej: obowiązkowo idą do nich obecnie tylko 5-latki. Dzieci młodsze mają prawo do opieki przedszkolnej, ale nie muszą z niego korzystać. Trudno więc przewidzieć, ilu rodziców młodszych dzieci zechce je posłać do przedszkoli. Przy planowaniu istotne jest także ryzyko polityczne. Nie wiadomo, jak zmienią się przepisy po wyborach. Niedawno posłano 6-latki do szkół, a już pojawiają się zapowiedzi powrotu do starego systemu — komentuje Mariusz Tobor.