Jak działają start-upy na Ukrainie?

Karol Kopańko
opublikowano: 2015-05-02 13:04

Wojna w Donbasie naruszyła podstawy ukraińskiej państwowości i cofnęła kraj o kilka lat w rozwoju, a korupcja nigdy nie miała się tak dobrze. W tak niesprzyjających warunkach powstaje ekosystem innowacji, oparty o świetnych programistów. Choć to slogan – za naszą wschodnią granicą chcą od fundamentów budować Dolinę Krzemową.

Jest październik 2012 r.. Niedawno na Ukrainie zakończyły się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej współorganizowane z Polską i wydaje się, że kraj dąży do szybkiej integracji z Zachodem i Unią Europejską. Niedługo potem miały odbyć się wybory parlamentarne, ale jeszcze wcześniej miejscowe media technologiczne opanowała wiadomość o przejęciu przez Google za 30 - 45 mln USD ukraińskiej firmy Viewdle zajmującej się rzeczywistością rozszerzoną i systemem rozpoznawania twarzy. 

- Technologia została opracowana w kijowskim Instytucie optyki. Pracowali tam świetni specjaliści, wywodzący się jeszcze ze szkół sowieckich, a więc kompletnie niezorientowani na współpracę z biznesem. Znalazł ich miejscowy inwestor i dał pieniądze na pokazanie się z projektem na konferencjach. Tak usłyszało o nich Google – wyjaśnia Katherina Degtyar, zasiadająca w radzie programowej SHP, dyrektorka ukraińskiego Start-up Grind, globalnej społeczności start-upów. – Od tego czasu wszyscy inwestorzy szukają drugiego Viewdle. Jak dotąd się nie udało – dodaje. 

Międzynarodowa kariera Viewdle to największy sukces w historii ukraińskich start-upów i przykład udanej współpracy między naukowcami a biznesem. Choć zapoczątkowało to ekspresowy rozwój ekosystemu innowacji, to równie szybko został on zatrzymany.  - Wiele z inkubatorów czy akceleratorów musiało zostać zamkniętych. Ze względu na ciężką sytuację Ukrainy inwestorzy woleli sprzedać niepewne aktywa i zachować pieniądze. Żartuje się u nas, że ryzyko prowadzenia start-upu jest teraz mniejsze niż ryzyko utraty państwa – mówi Degtyar. 

Jak wynika z tzw. „Czarnej Księgi Kremla” zaprezentowanej przez byłego wiceministra spraw zagranicznych Danyłę Łubkiwskiego, doradcę premiera Arsenija Jaceniuka, walki na wschodzie Ukrainy doprowadziły do 7-proc. spadku PKB w 2014 r. Do 1 lutego 2015 r. konflikt z Rosją przyniósł 5 tys. ofiar śmiertelnych i 11 tys. rannych; 1 mln Ukraińców w ucieczce przed wojną musiało opuścić swoje domy. Każdy dzień konfliktu kosztuje Kijów 100 mln UAH, czyli ok. 17 mln złotych. 

- Nasza gospodarka jest na „podtrzymywaniu życia”, więc niezbędne pieniądze idą na edukację i emerytury. Nawet nie staramy się prosić o fundusze na budowanie ekosystemu innowacji – mówi Dimitri Podoliev, dyrektor iHUB, kijewskiego inkubatora dla start-upów, który powstał dzięki wsparciu rządu Norwegii. 

Dwuletni iHUB to unikalne miejsce na mapie Kijowa. Inkubator znajduje się w odnowionej Baszcie tzw. peczerskiej fortecy, czyli systemu umocnień Twierdzy Kijów wybudowanej jeszcze w XIX wieku, gdzie gromadzono prowiant dla wojska. Od frontu odwiedzających wita Muzeum Historii Toalety, a wejście do inkubatora znajduje się z tyłu. 

Wnętrze wita przestronnymi biurkami, cieniutkimi komputerami i panującym powszechnie językiem angielskim. Open space wygląda jakby żywcem przeniesiony z Dolny Krzemowej, ze strefą do relaksu i salami konferencyjnymi. 

- Chcemy stworzyć ukraińską Dolinę Krzemową – mówi Podoliev. – Na razie jesteśmy centrum outsourcingowym dla Zachodu, ale dzięki temu nasi programiści zdobywają doświadczenie w kontakcie z najnowszymi technologiami. A programistów mamy jednych z najlepszych na świecie i do tego tanich – dodaje. 

W 2011 r. firma badawcza Gartner zakwalifikowała Ukrainę, jako jeden z 30 najlepszych krajów do outsourcingu, a w 2013 r. serwis ze zleceniami z branży IT Elance umieścił ją na trzecim miejscu na liście najlepszych krajów dla freelancerów. Według Yevgena Sysoyeva, dyrektora funduszu AVentures Capital w ukraińskim outsourcingu pracuje około 50 tys. programistów, a zgodnie z badaniami firmy oceniającej kwalifikacje Brainbench, kraj ten dysponuje trzecią największą liczbą wykwalifikowanych programistów IT, po USA i Indiach. 

W kijowskim iHUBie pracuje 30 start-upów, w czernihowskim (150 km na północ od Kijowa) połowa tego, a w najbliższych miesiącach mają zostać otwarte 3 kolejne oddziały – dwa na Ukrainie, we Lwowie i Winnicy i jeden w stolicy Mołdawii, Kiszyniowie. Wszystko głównie dzięki wsparciu norweskiego kapitału, ale i pomocy samorządowców. 

- Lokalne władze przekazują nam miejsca, gdzie możemy otwierać inkubatory. Zwykle są to historyczne budynki, które popadły w ruinę, a my możemy je odnowić – mówi Podoliev. – W urzędach załatwiamy sprawy na europejskim poziomie. Nikt nawet nie wspomina o łapówkach, choć korupcja jest na Ukrainie dużym problemem – dodaje. 

Amerykańscy dyplomaci nazwali Ukrainę czasów Kuczmy i Juszczenki kleptokracją, czyli rządami złodziei, według informacji WikiLeaks. Zgodnie z Indeksem Percepcji Korupcji Transparency International Ukraina sklasyfikowana była w 2014 r. na 142 ze 175 miejsc, wraz z Ugandą i Związkiem Komorów. Jeszcze surowiej naszych sąsiadów potraktowała firma doradcza  Ernst & Young, która Ukrainę nazwała jednym z trzech najbardziej skorumpowanych krajów, obok Kolumbii i Brazylii. 

- Ludzie sobie nie ufają, przedsiębiorcy sobie nie ufają, a inwestorzy nie ufają start-upom. Niski poziom zaufania społecznego wynieśliśmy z poprzedniej epoki. W szkołach nie uczą nas pracy zespołowej i później umiemy działać tylko indywidualnie – zauważa Degtyar. 

Celnicy oczekują łapówek, a jeśli ich nie dostaną, to nakazują wysiadać wszystkim pasażerom i przeszukują bagaże. Policja zatrzymuje samochody z zachodnimi rejestracjami, kierowców poddaje drobiazgowej kontroli. Korupcja silna jest także edukacji, gdzie do jej doświadczenia przyznaje się co trzeci student. 

- Ukraina to kraj szybkich pieniędzy i dużego ryzyka. Zarządza się nimi tylko wtedy kiedy są pod ręką i nie myśli w długim okresie. Zmiany w rządzie zdarzają się tak szybko, że nie jest to możliwe planowanie – mówi Degtyar. - Mamy takie powiedzenie w stosunku do władzy: „tylko zostawcie nas w spokoju” – dodaje. 

- Mniejszościowi inwestorzy nie są u nas chronieni przez prawo, które dodatkowo nie jest dostosowane do potrzeb międzynarodowych funduszy. Mamy kiepską ochronę intelektualną, bo patent łatwiej zarejestrować do ochrony globalnej niż ukraińskiej – zwraca uwagę Podoliev, który na moje pytanie o kierunki zmian w prawie odpowiada: – Czasami łatwiej jest kupić nowe skarpetki, niż myć stare. 

Powyższe problemy obniżają zainteresowanie Ukrainą wśród zachodnich inwestorów, co odzwierciedlają spadki na rynku private equity. Jeszcze w 2008 r. niepubliczne inwestycje na rynku kapitałowym wynosiły tam 354 mln EUR, podczas gdy pięć lat później było to już tylko 19 mln, jak wynika z zeszłorocznego raportu EVCA. 

Dla porównania nasz kraj jest największym rynkiem private equity w Europie Środkowo-Wschodniej i w 2013 r. otrzymał 49 proc. inwestycji całego regionu, wyprzedzając drugie Czechy o 32 proc. Niestety w Polsce także obserwujemy spadki – z 636 mln do 380 mln EUR. Mimo to zachodni sąsiad jest dla Ukraińców upragnionym miejscem pracy.  -

Pojechałbym na Zachód, bo u nas teraz niczego nie ma… W Kijowie 2/3 pensji idzie na mieszkanie, a ceny teraz tak wzrosły, że jak się kupi coś do jedzenia, to już nic nie zostaje. Przy elektrowni idzie jakoś przeżyć bo przynajmniej mieszkanie dostałem od rządu – mówi mi mieszkaniec Sławutycza, który miesięcznie zarabia 3,5 tys. UAH, czyli prawie 600 złotych, co jest dobrym zarobkiem jak na małomiasteczkowe warunki. Rozmówca pracuje w środowisku niebezpiecznym, przy rozbiórce elektrowni w Czarnobylu. 

Choć nieco lepiej jest w Kijowie, to średnia ukraińska pensja  w 2015 r. wynosi brutto 3455 UAH (589 złotych), a netto 2831 UAH (482 złotych). Dla porównania w Polsce według danych GUS-u jest to odpowiednio 4214 i 2936 złotych. 

Dysproporcje w zarobkach odzwierciedlają dane polskiego Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej o liczbie wydawanych oświadczeń o zamiarze powierzenia wykonywania pracy dla obcokrajowców. Jeszcze w 2012 r. było ich 460, rok później 686, a w 2014 r. aż 3227. 90 proc. z nich dotyczyło Ukraińców. 

Zgodnie z danymi Ministerstwa Gospodarki w polskiej branży IT pracuje 400 tys. osób w 9 tys. firm. Deficyt wykwalifikowanych specjalistów wynosi jednak jeszcze 50 tys.  

- Ukraińscy emigranci to młodzi ludzie, którzy chcą uciec od korupcji, zagrożenia wojną i kryzysu ekonomicznego. Polska jest dla nich bezpiecznym i stabilnym krajem – mówi Mateusz Macha z firmy rekrutingowej Humeo. 

Na opuszczenie Ukrainy zdecydował się także start-up Ecois.me, zajmujący się sensorami i oprogramowaniem, który indywidualnym klientom pomaga w oszczędzaniu energii. Ecois.me przeniosło się z kijowskiego iHUB do Hub:raum w Krakowie, gdzie od Deutsche Telecom dostało na rozwój 100 tys. EUR.   

- Niestety w ostatnim czasie nasz inkubator opuściło 5 firm, a to dlatego, że start-upowy ekosystem dopiero się rozwija i nie mamy narzędzi do pełnego wykorzystania potencjału drzemiącego w ludziach. Zostało przed nami jeszcze bardzo dużo pracy - mówi Podoliev. 

Twórcy Ecois.me zwracają uwagę, że ukraiński rynek dostawców energii jest zmonopolizowany, a ceny bardzo niskie, więc ich pomysły nie padłyby na podatny grunt. To zresztą nieodosobniony przypadek, gdyż przedsiębiorcy bardzo często rejestrują firmy są za wielką wodą, mimo fizycznej obecności na Ukrainie. Usuwa to problemy z pozyskaniem kapitału i przeszkody prawne, a pozwala korzystać z tańszej siły roboczej. Tak zrobiło choćby Grammarly (oprogramowanie do sprawdzania angielskiej poprawności językowej) i Jooble (trzecia największa wyszukiwarka ofert pracy na świecie). 

Choć Ukraina znajduje się w trudnej sytuacji, to wraz ze względnym uspokojeniem konfliktu na wschodzie kraju pojawiły się pozytywne prognozy. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przekazał kijowskiemu rządowi 17,5 mld USD pakietu pomocowego, mimo że Kijów jest już dłużny na 5,2 mld USD, natomiast zaplanowane reformy nie zostały wdrożone. Premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk zapowiada, że pożyczka odnowi wzrost gospodarczy. 

- Przedsiębiorcy mają wybór – mogą opuścić kraj, albo rzeźbić w tym co mają, co jest niesamowicie wymagające, ale przecież… co cię nie zabije, to cię wzmocni – podsumowuje Degtyar, patrząc na popaloną w czasie rewolucji siedzibę Związków Zawodowych, której zgliszcza zasłania baner z napisem „Chwała Ukrainie”.