Władza jest jak lustro krzywiące rzeczywistość. Sprawia, że widzisz siebie większym, mądrzejszym, skuteczniejszym, niż jesteś w rzeczywistości. Jeśli nie znajdziesz sposobu, by regularnie przecierać taflę i patrzeć na siebie bez złudzeń, w końcu uwierzysz we własny mit – a to pierwszy krok do upadku. Prawdziwa siła lidera leży nie w pomnikowym wizerunku, lecz w umiejętności słuchania i kwestionowania własnych przekonań. Sam więc zejdź z piedestału, inaczej ściągną cię z niego inni – nawet ci, którzy dziś składają ci hołdy. Zacznij od przyjęcia do wiadomości, że choć zasłużyłeś na awans, nie czyni cię to odpornym na jego zdradliwe podszepty.
Awans zmienia człowieka
Miejsce parkingowe to pole bitwy. Widzisz je. Będzie twoje. Samochód, który tam tkwi, jest gotów do odwrotu, światła cofania migoczą. Dlaczego jednak tyle to trwa? Twoje palce na kierownicy, oddech wstrzymany. Ale ten drań nie rusza. Grzebie we włosach. Poprawia okulary. Przegląda się w lusterku jak paw. Wie, że się denerwujesz. I gra na zwłokę.
W centrum handlowym w Atlancie naukowcy rozgryźli ten fenomen. Okazało się, że jeśli ktoś czeka na miejsce, kierowca zwalnia je dwa razy wolniej. To nie przypadek. To instynkt. Nie chodzi o parking. Chodzi o władzę. Dopóki masz kontrolę, dopóty trzymasz świat za gardło.
A teraz przenieśmy to na biznes. Rachel Sturm i John Antonakis, specjaliści w dziedzinie psychologii organizacji, przekopali się przez góry badań o władzy. Co odkryli? Awans zmienia człowieka – jego głowę, serce i ręce. Myśli stają się proste jak strzała. Wszystko jest czarno-białe, zero szarości. Liderzy oceniają surowo, wrzucają ludzi do szufladek i pędzą dalej. Problemy? Machają na nie ręką – niech się same rozwiążą. Emocje? Tu zaczyna się gra. Strach i smutek chowają za maską optymizmu. Empatia? Oznaka słabości. Łzy podwładnych? Niech radzą sobie sami. A zachowanie? Butne, egoistyczne, czasem dzikie. Władza rozpala śmiałość. Głos innych? Niepotrzebny. Porcje na talerzu? Największe. Zasady? Dla maluczkich.
Rzeczywiście, władza może zamienić człowieka w drapieżnika – schematyczne myślenie, nieokiełznane emocje, agresywne ruchy. Ale jest na to antidotum: świadomość siebie oraz informacja zwrotna. Badania pokazują, że liderzy, którzy regularnie zatrzymują się, by spojrzeć w lustro – nie to na parkingu, ale to w głowie – i pytają: kim się staję? – mają szansę się ogarnąć. Klucz? Otwartość na krytykę. Prof. John Antonakis w swoich pracach podkreśla, że liderzy, którzy aktywnie szukają szczerych opinii od zespołu, rzadziej wpadają w pułapkę stereotypów i braku empatii. Feedback działa jak kompas – nie pozwala zgubić ludzkiej strony.
Rada? Niech szef raz w tygodniu siada z kimś zaufanym – nie pochlebcą, ale adwokatem diabła – i pyta, gdzie przesadza i na co pozostaje ślepy. Do tego krótka notatka dla siebie: „Jak moje decyzje wpłynęły na innych?”. To nie magia, to trening. Badania z 2019 r., opisane w książce „The Power Paradox” Dachera Keltnera, sugerują, że takie nawyki budują odporność na toksyczne efekty władzy. Świadomość plus drugi głos – i drapieżnik zostaje w klatce.
Dystans do siebie
A co, jeśli menedżer nie może polegać na niezależnej opinii? Jeśli otaczają go potakiwacze, klakierzy, ale i szczerzy zwolennicy? Manfred Kets de Vries, psycholog organizacji z INSEAD, ostrzega: ślepe uwielbienie to największa pułapka lidera. Podwładni idealizują szefa. Mówią mu tylko to, co chce usłyszeć. Chwalą jego pomysły, zamiast przedstawiać własne. Gdy popełnia błędy, kryją go, szukając kozła ofiarnego poza firmą lub we własnym gronie. Priorytetem staje się dla nich zadowolenie przełożonego, choćby kosztem swojego rozwoju.
Co się wówczas dzieje? Zwierzchnik zaczyna się utożsamiać z wyidealizowaną wersją samego siebie, zatracając zdolność krytycznej refleksji. Traci dystans do własnej osoby, co często prowadzi do podejmowania błędnych, a niekiedy nieetycznych decyzji. Jednak iluzja nie trwa wiecznie. Gdy prawda wychodzi na jaw – a zawsze wychodzi – rozczarowanie bywa równie intensywne, jak wcześniej okazywana fascynacja. Najzagorzalsi zwolennicy stają się najsurowszymi krytykami.
Dlaczego idealizujemy przywódców? Powodem jest poczucie bezradności. Ludzie wierzą, że silny lider zapewni im bezpieczeństwo. Uchroni przed chaosem. Skłonność do idealizowania szefów ma korzenie w dzieciństwie – wskazuje Naomi Shragai, psycholog biznesu, w książce „Człowiek, który pomylił swoją pracę z życiem”. Jako dzieci wierzymy, że rodzice rozwiążą wszystkie nasze problemy. Z wiekiem zaczynamy dostrzegać ich ograniczenia. Ale w dorosłym życiu znów pojawia się pokusa – by postrzegać liderów jako gwarancję stabilności.
Ratunek? Ciągle ten sam – samoświadomość. Wyróżniał się nią gen. H. Norman Schwarzkopf, dowodzący operacją „Pustynna Burza” w 1991 r., który doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich mocnych stron, ale także dostrzegał swoje słabości. Choć nie miał talentu do opowiadania kawałów, w pewnym momencie zauważył, że jego podkomendni śmieją się z jego dowcipów. To był dla niego jasny sygnał – jest już tak ważny, że ludzie zaczynają być dla niego nadmiernie mili.
Po powrocie z Iraku, gdzie podlegała mu międzynarodowa koalicja złożona z 34 państw, generał żartował, że choć dopiero co mógł liczyć na tysiące żołnierzy, teraz, w cywilu nie może znaleźć hydraulika, który naprawiłby mu instalację wodną. To ironiczne spostrzeżenie ujawnia, jak duża różnica może zachodzić pomiędzy sprawowaną funkcją a tym, kim się jest w codziennym życiu.
Problem polega na tym, że wielu liderów nie oddziela swojego ja od pełnionej roli. Utożsamiają się z władzą, którą sprawują, co prowadzi do utraty obiektywnego spojrzenia na siebie. Schwarzkopf, mimo swojej rangi, pozostał skromny, stając się wzorem dla przywódców, którzy nie chcą dać się zdeprawować zaszczytom związanym z wysokim stanowiskiem.
Przysłowie „pycha kroczy przed upadkiem” trafia w sedno zarówno w przypadku wielu menedżerów, jak i całych organizacji. Dumne z dawnych triumfów, przestają być czujne. Weźmy Kodaka – giganta, który niegdyś wytyczał szlaki w fotografii. Jego inżynierowie pierwsi rozpalili iskrę cyfrowej rewolucji, a jednak decydenci, przekonani o swojej nieomylności, zamiast na piksele postawili na analogowe klisze. Efekt? Król runął z tronu. Podobny los spotkał Blockbustera, niekwestionowanego władcę wypożyczalni wideo. Gdy Netflix poszedł w stronę streamingu, firma Davida Cooka kurczowo trzymała się tradycyjnych kaset i płyt DVD, nie widząc, że świat już wybrał inną ścieżkę. Rezultat był bezlitosny – rynek wymknął się z rąk. Natomiast Nokia, wieloletni potentat telefonów komórkowych, zlekceważyła boom na smartfony. Zarozumiałość jej menedżerów, zachłystujących się pozycją koncernu, kazała przeoczyć sygnały zmian. Finał? Lider stał się cieniem samego siebie. Te historie przypominają, że sukces bywa zwodniczy, a brak pokory to bilet w jedną stronę – na dno.
Samoświadomość to dopiero początek – aby nie wpaść w pułapkę idealizacji, potrzeba czegoś więcej. Chcesz zejść z piedestału lub nigdy na niego nie trafić? Musisz ujawnić swoje słabości. Zdaniem Naomi Shragai nie jest to trudne dla kogoś, kto utrzymuje bliski kontakt ze swoim zespołem. Wspólna codzienność demaskuje perfekcjonistyczne fantazje – aura nieomylnego lidera znika, gdy spędza się czas z ludźmi. Przy naturalnych, częstych interakcjach wcześniej czy później wyjdą na jaw rysy na wizerunku: skłonność do irytacji, gorszy humor czy chwile spadku energii. I paradoksalnie – to właśnie te momenty czynią menedżera bardziej autentycznym i budują prawdziwy autorytet.
Kolejna rada od Naomi Shragai? Pytaj, by pokazać, że nie masz monopolu na wiedzę. Mów otwarcie o swoich obawach i wątpliwościach. Zachęcaj zatrudnionych do wyrażania własnych opinii, nawet jeśli są krytyczne wobec ciebie lub twoich pomysłów. Kiedy wszyscy bez wyjątku się z tobą zgadzają, zastanów się, czy nie padłeś ofiarą fałszywej harmonii.
Oczywiście, samo pytanie o feedback to za mało, jeśli nie stworzysz przestrzeni, w której ludzie faktycznie odważą się mówić, co myślą. Zachęcanie do szczerości, a potem karanie za nią zakończy wprawdzie idealizację, ale też podważy szacunek do ciebie jako lidera. Sekret sukcesu? Konsekwencja i niekłamana chęć prowadzenia otwartego dialogu.
Zejście z piedestału – podobnie jak sprawne opuszczenie miejsca parkingowego – może oznaczać dyskomfort, ale potwierdza dojrzałość i prawdziwą pokorę. Co więcej, zwiększa szansę na to, że ludzie rzeczywiście pójdą za tobą, a nie tylko będą ci przytakiwać. Prawdziwy autorytet nie ulega własnej próżności ani pochlebstwom – i właśnie dlatego jest w stanie skutecznie przewodzić.