W ostatnim odcinku programu „Państwo w państwie”, przygotowywanego przez Telewizję Polsat we współpracy z „Pulsem Biznesu”, przedstawiona była nagonka urzędników skarbowych i prokuratury na rodziny Smilginów, Tęczów, Wawrońskich i Ciołków. Zarzucono im wyłudzenie podatku VAT na kwotę około 20 mln zł, pranie brudnych pieniędzy, posługiwanie się sfałszowanymi dokumentami i przestępstwa skarbowe. Na ostateczne uniewinnienie czekali 12 lat. Sprawa dotarła do Sądu Najwyższego, ale również sądy niższych instancji uznawały ich za niewinnych. Mimo to prokuratura nie widzi swych błędów.
— Trudno mówić o porażce. Prokurator wnikliwie przeprowadził postępowanie, dokonał analizy zebranych dowodów i w ocenie prokuratora akt oskarżenia w tej sprawie był zasadny — mówił w programie Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Nawet średnio rozgarnięty widz nie może się jednak z tym zgodzić. Jak również z tym, że prowadzący sprawę prokurator Stefan Rozpuszcz nie poniósł konsekwencji swoich działań, a Lucyna Szypajewska z Urzędu Kontroli Skarbowej w Elblągu, która wszczęła „aferę”, nadal pracuje w organach skarbowych. Gdy trójka pokrzywdzonych przyszła do niej do pracy z ekipą Polsatu, zamknęła za sobą drzwi, odsyłając do rzecznika prasowego. Na nic zdał się argument jednej z pomawianych przez nią osób, że to nie rzecznik prasowy zgotował im gehennę.
Rodzinny interes
Początek tej historii sięga 1994 r. Wtedy to Krzysztof Smilgin zaczął eksportować tkaniny za wschodnią granicę. Interes szedł dobrze, więc wciągał do niego bliższych i dalszych członków rodziny.
— Rynek był praktycznie nieograniczony. Widzę, że bratu idzie ciężko, mówię zatem: jedź ze mną, zobacz, jak to wygląda. Tam jest rynek zbytu. Znajdziesz sobie swoich kupców — wspomina po latach.
— Byłam bardzo zadowolona, że mogę pomóc dzieciom i że sama trochę dorobię, bo emerytura była malutka — relacjonuje jego matka Łucja Smilgin, wtedy 63-letnia emerytowana nauczycielka. To ona wraz z siostrą Mirosławą Tęczą (wtedy 55 lat) zostały pomówione o kierowanie gangiem wyłudzającym VAT. Dlaczego?
— Być może dlatego, że byłam sprawna i wykonywałam zajęcia, jakich prokurator nie umiał. Sama woziłam towar. Potrafiłam zrobić w półtora dnia 2 tys. kilometrów za kierownicą. I prokuratorowi to się chyba w głowie nie mieściło, że można. A przecież pracowałam po to, żeby coś mieć — mówiła Łucja Smilgin. Cios spadł w 2000 r. Ręka w rękę z prokuraturą działała ABW. Osiem osób trafiło do aresztu.
— Wzięli mnie w kajdanki. Ja ich bardzo prosiłam, żeby nie, bo ja na wsi mieszkam. Przecież ludzie wszystko widzą. Dziesiąta godzina. Jak mnie wyprowadzali, wszyscy w oknie stali. Potem trafiłam do okropnej celi. Sama młodzież była. Za narkotyki siedzieli. Dokuczali, wyzywali, w torbach grzebali. A to fajki im kup, a to, a tamto. I tak bez przerwy — opowiadała Mirosława Tęcza.
Podstawiony świadek
Działania fiskusa i organów ścigania nie dają się w żaden sposób obronić. To, że firmy wszystkich oskarżonych miały dokumenty SAD potwierdzające przewóz tkanin przez granicę, w ogóle się nie liczyło.
— Moi klienci wnosili o przesłuchanie celników, ale administracja skarbowa się na to nie godziła. Czułem się jak w Kafkowskim „Procesie”. Machina państwowa rozjeżdżała ludzi niczym walec — podkreślał Zbigniew Banasiak, pełnomocnik oskarżanych o wyłudzenie VAT.
Nie stroniono od fabrykowania dowodów. Akt oskarżenia podparto zeznaniami świadka koronnego Macieja Bramskiego, pseudonim „Gruby”, który w innej sprawie został skazany na siedem lat więzienia za składanie fałszywych zeznań i wymuszanie pieniędzy za ich zmianę. W przypadku rodzin Smilginów, Tęczów, Wawrońskich i Ciołków, „Gruby” dostał od funkcjonariusza ABW i prokuratora do przeczytania akta śledztwa przed złożeniem własnych zeznań. Sądy uznały to za farsę.
— Co stwierdza sędzia w swoim wyroku? Że świadek był wręcz instruowany przez prowadzącego śledztwo — podkreślał Krzysztof Smilgin.
— Panu prokuratorowi chodziło o to, by tę sprawę wygrać za wszelką cenę. Nie chodziło o udowodnienie prawdy — dodawał Dariusz Tęcza, również oskarżony w tej sprawie. Wydaje się, że bardzo trafnie sprawę podsumował Piotr Ikonowicz z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej.
— Pogranicze w tamtych czasach aż kipiało od przemytu i zorganizowanej przestępczości. Tylko ci prokuratorzy, celnicy, inspektorzy byli bezradni wobec działań mafijnych i łapali ludzi, których było łatwo złapać. Ludzi, którzy akurat nic nie zrobili. Robili to, aby mieć swoją sprawozdawczość, swoje wyniki — mówił Piotr Ikonowicz.
— Prokurator powinien czuć ducha Polaka. Powinno mu zależeć, żeby nasza gospodarka się rozwijała — dodał Mieczysław Kasprzak, wiceminister gospodarki. I obiecał interweniować w tej sprawie. Bo choć sądy karne oczyściły przedsiębiorcze rodziny z zarzutów, to przed sądami administracyjnymi fiskus nadal podtrzymuje swoje zarzuty. Polskie prawo na to pozwala.