KOMENTARZ: PAWEŁ GNIAZDOWSKI
ekspert zarządzania karierą, szef DBM Polska
Paradoksalnie, wiele osób, które tracą pracę, z różnych powodów odkłada prawdziwe poszukiwania („odpocznę sobie”, „przeszkolę się najpierw”), ograniczając się najwyżej do odpowiadania na nieliczne ogłoszenia. W czasie kryzysu jest to szczególnie niebezpieczne. Ofert jest mniej, więc nie ma co zwlekać. Nie namawiam do „brania byle czego” w razie utraty pracy, ale do zrozumienia, że kryzys na rynku pracy często powoduje zamrożenie wzrostu płac. Fakt, że ktoś wypracował sobie w poprzedniej firmie pensję wyższą od średniej dla danej branży i regionu, najprawdopodobniej nie zostanie uznany przez nowego pracodawcę, który ma więcej niż zwykle kandydatów, a część z nich pewnie zgodzi się na jego propozycję.
Kryzys rzadko jest wszechobecny. Jeśli to tylko możliwe, warto szukać dziedzin lub regionów,
które kryzys dotyka mniej. Oczywiście, trzeba się wówczas liczyć z przekwalifikowaniem lub przeprowadzką — może będzie trzeba dłużej dojeżdżać do pracy, ale często będzie to najlepsze wyjście.
Ogłoszenia nawet w okresie prosperity są najmniej skutecznym sposobem docierania do ofert. Więcej efektów daje zwykle żmudne i osobiste docieranie do ludzi, którzy mogą być źródłem informacji o wakatach lub rekomendacji do pracodawców oraz pośrednictwo firm rekrutacyjnych.
Kryzys na rynku pracy oznacza, że jest więcej kandydatów, a pracodawcy wybierają spośród tych, którzy sami do nich dotarli. Reguła ta dotyczy także stanowisk wymagających wyższych kwalifikacji i stanowisk kierowniczych.
Bardzo ważna jest motywacja. Część pracodawców ma tendencję do podejrzewania, że kandydaci po prostu chcą się „zaczepić gdziekolwiek”, a na takim pracowniku mało komu zależy. Trzeba przekonać pracodawcę, że właśnie praca u niego to najlepszy wybór.
Nie warto się obrażać na propozycje dorywczych zleceń, projektów czy pracę czasową.
Taka praca przyniesie dochód i będzie dodatkowym elementem w CV. Rozwój technologii i metod zarządzania biznesem, czy nam się to podoba czy nie, popycha gospodarkę w stronę coraz elastyczniejszych form świadczenia pracy.
Przestrzegam za to przed hurraoptymizmem w zakładaniu własnych firm. Trzeba mieć pomysł, minimalne pieniądze, dużo energii i przynajmniej pierwszych realnych klientów na horyzoncie. Oczywiście, są spektakularne przypadki sukcesów rynkowych podczas kryzysu, ale statystycznie jednak łatwiej zostawać kapitalistą w okresie boomu.