W społecznym amoku zakupowym schodzi na dalekie peryferie codzienne wydzieranie sobie elektoratu przez partyjnych wodzów. Dlatego taki wysyp politycznych igrzysk przeżyliśmy w weekend miniony. Na pewno wart zapamiętania był marsz Prawa i Sprawiedliwości, z udziałem tzw. nieznanych sprawców z transparentami, na których Unia Europejska stała się hitlerowskim obozem koncentracyjnym. Innym kuriozalnym widowiskiem był konwentykiel Platformy Obywatelskiej, który odsłonił mechanizm wojny wewnętrznej. Niepokorny Grzegorz Schetyna wręcz żebrał u wodza o łaskę, ale Donald Tusk okazał się bezlitosny i potwierdził bez żadnych pozorów, że woli otaczać się tylko nadskakującymi mu lizusami.
Potwierdziła się także aktualność nieco zmodyfikowanego klasycznego hasła, które przytaczam w tytule. Jest ono kanonem nie tylko w obu partiach dominujących, ale także w nabierającym wiatru w żagle Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Twoim Ruchu oraz w politycznych kanapach, takich jak Solidarna Polska czy Polska Razem. W przeszłości bytem opartym wyłącznie na jednym człowieku była Samoobrona. Z partii obecnie wpływających na polskie sprawy wyłamuje się z tej zasady jedynie Polskie Stronnictwo Ludowe, gdzie pozycja nominalnego szefa jest zdumiewająco nijaka.
Od uciążliwego partyjnego bełkotu mamy obecnie dwa tygodnie oddechu. Każdy, kto zakłóci świąteczny rozejm, straci wizerunkowe punkty. Ale od Bożego Narodzenia do wyborów 25 maja 2014 r. do Parlamentu Europejskiego pozostaje dokładnie pięć miesięcy. Tuż po Nowym Roku wyścig po choćby kęs z tłustego tortu 51 polskich euromandatów gwałtownie przyspieszy…