Tyczkarka z lękiem wysokości? Dobre wróżby wzmacnia wiara w… numerologię. Monika Pyrek wyliczyła, że w Pekinie nadejdzie czas na złoto.
Puls Biznesu: Kiedy skoczy pani — jak Jelena Isinbajewa — pięć metrów?
Monika Pyrek: Skoki na poziomie 4,80 są dla tyczkarek tym, czym 5,90 m dla tyczkarzy. Walczyłam z tą barierą, także w sensie psychicznym, przez ostatnie dwa lata — i w końcu się udało. Teraz czas na pięć metrów właśnie. Niestety: im człowiek starszy i bardziej doświadczony, tym wyraźniej widzi zagrożenia. To utrudnia bicie rekordów. Ale nie wolno się poddawać.
Podobno podczas skoku zamyka pani oczy i otwiera dopiero tuż nad poprzeczką?
Już nie. Ale gdzieś do 2002 roku tak było. I mam lęk wysokości. Oto dowód, że przez sport można walczyć ze słabościami. Na plecaku, który zabierałam na zawody, długi czas widniał napis: „Miej otwarte oczy”.
Pomogło… Były medale z mistrzostw Europy i świata. Brakuje tylko olimpijskiego krążka.
Wierzę w numerologię. Na igrzyskach w Sydney byłam siódma, w Atenach czwarta, więc w Pekinie może sięgnę po złoto?
A potem są mistrzostwa świata w Berlinie.
To blisko Szczecina, gdzie teraz mieszkam i kibice nie wybaczyliby mi nieobecności na tych zawodach. Później zamierzam zrobić przerwę na powiększenie rodziny. Ale jeśli zdrowie pozwoli, poskaczę jeszcze do olimpiady w 2012 roku.
Wtedy zamierza się pani definitywnie rozstać ze sportem?
Nie chcę być trenerką, ale może będę organizować mityngi lub zostanę menedżerem sportowym. Swoje nadzieje wiążę również z aktywnością w Komisji Zawodniczej Europejskiego Stowarzyszenia Lekkiej Atletyki (EAA).
A czym owo ciało się zajmuje?
Walczymy, by sport był czysty, a jego reguły — przejrzyste. Domagamy się też m.in. prawa do posiadania na strojach logo nie tylko sponsorów klubowych, ale też indywidualnych. Niestety, jedną z naszych członkiń — Słowenkę Jolandę Ceplak — przyłapano na dopingu i zdyskwalifikowano. To z kolei nadszarpnęło reputację całej komisji.
Jeszcze głośniejsza była sprawa Marion Jones.
Doping to olbrzymi problem w całej lekkiej atletyce. Przecież Amerykanka i bez zakazanego wspomagania była wybitną sportsmenką! Może wtedy na igrzyskach zdobyłaby nie pięć, ale jedynie dwa medale. Mogę sobie jednak wyobrazić, że — do pewnego momentu — mogła być nieświadoma, że stosuje niedozwolone środki.
Pani żartuje? Przecież wcześniej koksowali się jej byli partnerzy: kulomiot C.J. Hunter i sprinter Tim Montgomery. Za to usunięto ich ze sportu.
Wszystko zaczęło się zmieniać od wykrycia afery z laboratorium Balco. Do akcji ostro wkroczyła Światowa Organizacja Antydopingowa, zwiększając jakość i częstotliwość kontroli.
Często robią naloty u pani?
Jestem chyba najczęściej kontrolowaną lekkoatletką w Polsce. Sprawdzają mnie ze 20 razy w roku. Doliczmy jeszcze kontrole krajowe. Jeżeli zawodnik opuści trzy testy w ciągu pięciu lat, zostaje zdyskwalifikowany na kolejne dwa. W moim przypadku oznaczałoby to koniec kariery.
Jeżeli to tak uciążliwe, dlaczego sportowcy się szprycują?
Zawodnika można przygotować do wyniku 10,10 sekundy na 100 m bez wspomagania. Potem trzeba stosować system odżywek. O ich doborze decyduje sztab ludzi. Stąd czasami zawodnik sam nie wie, co dokładnie sobie aplikuje. Na najwyższym poziomie różnice między sportowcami są minimalne. A każdy chce wygrać.
Kibice oczekują nowych rekordów, stacje telewizyjne — większych zysków z reklam, sportowcy — kasy.
Pieniądze oraz presja rekordów i kolekcjonowania zwycięstw to główne motywacje dopingowiczów. Tym bardziej warto się zastanowić na przykład nad powrotem do organizacji meczów międzypaństwowych. Kiedyś dzięki nim ludzie masowo przychodzili na stadiony. Dla nich mniej liczyły się konkretne wyniki, bardziej zwycięstwa — indywidualne i całej drużyny.
A propos rywalizacji: słychać o pani konflikcie z Anną Rogowską.
Został sztucznie wywołany i rozdmuchany przez media. Kiedyś trenowałyśmy u tego samego trenera. To, że od igrzysk w Atenach Jelena Isinbajewa nie rozmawia ze Swietłaną Fieofanową, nie znaczy, że i my mamy podobny problem. Owszem, rywalizujemy ze sobą. Jesteśmy kobietami i może jest więcej emocji niż u mężczyzn, ale nie patrzymy na siebie wilkiem. A kiedy trzeba, pożyczamy sobie sprzęt.
No właśnie. Na czym polega fenomen znikających tyczek.
Też tego nie rozumiem! Nie dość że i tak musimy sobie organizować specjalne loty, bo nie każda linia lotnicza i nie każdy samolot zabierze taki bagaż, to potem przepada on gdzieś w przestworzach.
Pani pewnie też kiedyś sprzęt się ulotnił.
Kilkakrotnie. Raz, gdy leciałam na mityng do Monte Carlo, wylądowałam w pobliskiej Nicei, a moje tyczki — w Londynie. Dzwoniłam, gdzie tylko mogłam, by je odszukać. Znalazły się po dwóch tygodniach. Niektóre lotniska słyną z takich akcji... Żaden sportowiec nie chce latać przez Frankfurt n. Menem lub Paryż, bo tam ciągle coś ginie. Śmiejemy się, że na frankfurckim lotnisku mają specjalny pokój, gdzie można odnaleźć sprzęt nawet sprzed 20 lat! l
Splendory
Wicemistrzyni Europy i świata w skoku o tyczce. Jedna z trzech kobiet — obok Wandy Panfil i Anny Jesień — które zdobyły dla Polski medale mistrzostw świata na otwartym stadionie. 69-krotna rekordzistka i aktualna mistrzyni Polski, była rekordzistka Europy. 22 września podczas finału Grand Prix w Stuttgarcie ustanowiła nowy rekord życiowy — 4,82 m. Zanim zajęła się tyczką, z powodzeniem grała w koszykówkę i skakała wzwyż.
Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, pracę magisterską poświęciła prawno-administracyjnym problemom zwalczania dopingu w sporcie. W sierpniu 2006 r. została członkiem Komisji Zawodniczej Europejskiego Stowarzyszenia Lekkiej Atletyki
