W 2014 i 2015 znajdujemy się jednak w paraliżującym życie społeczne ciągu, przypominającym listę przebojów. Wiosną na topie był utwór pt. Parlament Europejski, potem jego miejsce zajęły wybory samorządowe, których obecność na szczycie przedłużana jest wrzaskiem o sfałszowaniu. Taki stan potrwa jeszcze kilka dni, a po manifestacji 13 grudnia na pierwszym miejscu trwale usadowią się wybory prezydenta RP.

Do elekcji głowy państwa pozostaje już tylko pięć miesięcy. Głosowanie na 99 proc. odbędzie się w niedzielę 10 maja (czysto teoretycznie wchodzi w grę także 17 maja), co w styczniu ogłosi marszałek Sejmu. Wszędzie na świecie, gdzie odbywają się wybory rzetelne i urzędujący władca ma możliwość reelekcji — oczywistą oczywistością jest jego kandydowanie. Raz na wiek trafia się taki wyjątek, jak w 1968 r. dobrowolna rezygnacja prezydenta USA Lyndona B. Johnsona, który z powodu wojny wietnamskiej wpadł w głęboki stres zdrowotny. Ale była to globalna anomalia, w normalnych okolicznościach niepowtarzalna. Dlatego zdumiewa, że obecnie u nas tak się kryguje urzędujący prezydent. Przez całą kadencję robi wszystko dla reelekcji, ale decyzję o starcie ogłosi dopiero po formalnym zarządzeniu wyborów. Bronisław Komorowski marzy o dorównaniu wyczynowi Aleksandra Kwaśniewskiego z 2000 r. i przedłużeniu mandatu w pierwszej turze. Piętnaście lat temu było to wybitne osiągnięcie polityczne na skalę globalną. Sondaże mówią, że 10 maja 2015 r. całkiem realne jest jego powtórzenie.
W pierwszej turze oczywiście wystartuje długi ogon kandydatów. Zebranie stu tysięcy podpisów poparcia w skali kraju to nie jest wysoka bariera. Zatem zgłoszą się także osoby, reklamujące w bezpłatnym czasie antenowym prywatny biznes — a to swoją uczelnię, a to wkładki do butów… Zróżnicowane jest podejście klasy politycznej. W niektórych partiach narcyzm wodzów po prostu wyklucza ich niekandydowanie na prezydenta — wystartują np. Janusz Palikot i Janusz Korwin-Mikke. Ku swojej straszliwej zgryzocie nie może się zarejestrować Zbigniew Ziobro, ponieważ zerwałby tym układ SP z PiS i definitywnie wypadłby z politycznego boiska.
W charakterystyczny sposób rozgrywają majowe wybory Jarosław Kaczyński i Leszek Miller.
Odpuszczają sobie przegraną z góry rywalizację z Bronisławem Komorowskim i wystawiają produkty zastępcze. W przypadku PiS zgłoszenie Andrzeja Dudy przez prezesa było tożsame z błogosławieństwem partii. Ale w SLD próba zagrania Ryszardem Kaliszem skończyła się dotkliwą porażką przewodniczącego Millera (czytaj wektor na str. 3). Specyficznie zapowiada się wątek finansowy kampanii prezydenckiej. I PiS, i SLD, i po stronie koalicyjnej PSL potraktują maj oszczędnościowo, koncentrując fundusze na wyborach do Sejmu i Senatu w październiku 2015 r. Zwłaszcza, że PO na wybory prezydenckie może z funduszu wyborczego nie wydać… ani grosza, udzielając swojemu dawnemu członkowi Bronisławowi Komorowskiemu wsparcia jedynie werbalnego. Całkowicie wystarczy.