Kiedy straciłem posadę, wpadłem w dołek. Pozbierałem się dzięki wyjazdowi na pół roku do Indonezji.
— Jestem na fali wznoszącej. Świetnie prosperuje moja firma, która zajmuje się konsultingiem w zakresie nowych mediów i marketingu relacji. Coraz lepiej układa mi się współpraca ze światowym koncernem e-commerce, wspieram jedną z czołowych agencji BTL. Realizuję ambitne projekty, podpisuję intratne kontrakty.
Nie zawsze jednak tak było. Z przykrością wracam pamięcią do połowy roku 1999. Wprowadzałem na polski rynek — i to z powodzeniem — japońskie marki papierosów. Dobrą passę przerwało połączenie mojej firmy, JT International, z międzynarodowym gigantem tytoniowym. W wyniku fuzji w jednym portfolio znalazły się produkty, które dotąd ze sobą konkurowały.
Zarząd zdecydował o zniwelowaniu brandów, którymi akurat ja się zajmowałem. Powoływał się na badania, których metodologia nie dawała szans, by wygrały moje marki. Cała roczna praca mojego zespołu poszła na marne.
Wpadłem w dołek. Zacząłem odczuwać niechęć do globalnych korporacji. Trwało to dobre cztery-pięć miesięcy.
W końcu zdecydowałem się na wakacje w Indonezji. Zwiedzałem kraj, nurkowałem, uczyłem się masażu polinezyjskiego. Wszedłem w życie mieszkańców wioski, w której zamieszkałem. Pół roku egzotycznej laby pomogło mi się pozbierać. Wróciłem do Polski. Nowy rozdział w karierze otworzyła praca w małej krakowskiej agencji interaktywnej, którą rozbudowałem do całkiem pokaźnych rozmiarów spółki IT.
Dziś jestem losowi wdzięczny za tamten kryzys, bo nie pozwolił mi spocząć na laurach. Kazał zapytać o priorytety. Swoją drogą, japońskie słowo „kryzys” składa się z dwóch członów: zagrożenie i szansa. Dla mnie kryzys jest szansą. [MK, RYS. Piotr Kanarek]
Łukasz Szymula
właściciel Creative Intelligence