Mogliby napisać poradnik, jak zarobić na sprzedaży książek. A potem sami sprzedaliby go jako bestseller. Tak dobrze znają rynek.
Białostocki Dom Książki to obecnie trzecia siła na polskim rynku branży księgarskiej. A zaczęło się w latach 50. ubiegłego wieku, gdy w Białymstoku powstało państwowe przedsiębiorstwo, które miało dostarczać regionowi książki i artykuły papiernicze. Dziś to zupełnie inna firma. Przełomowy był rok 2000, kiedy Dom Książki został poddany prywatyzacji.
— To było konieczne, by przedsiębiorstwo mogło w ogóle liczyć się na rynku. Ostatecznie zakład został wzięty w leasing pracowniczy. Ludzie z dnia na dzień stali się jednocześnie pracownikami i wspólnikami — mówi Anna Andrejczuk, prezes firmy.
Ale oddanie firmy w nowe ręce to za mało. Konieczna była też inna przemiana.
— Należało zmienić mentalność pracowników, dostosować ją do dzisiejszych warunków pracy. Determinacja była ogromna — i się udało. Tak naprawdę firma potrafi rozwijać się tak szybko, jak jej pracownicy tego chcą. A my chcieliśmy — mówi Anna Andrejczuk.
Teraz Dom Książki to sieć 45 księgarń w większych miastach północno-wschodniej Polski. Uwagę czytelników przyciągają w nich głównie bestsellery, pięknie wydane albumy i poradniki. Dużą część obrotów dają też podręczniki i książki metodyczne.
— Współpracujemy z blisko 500 dostawcami, dzięki czemu potrafimy dostarczyć chyba każdy tytuł, który pojawi się na polskim rynku. Prowadzimy także obrót antykwaryczny. Po prostu staramy się, by każdy znalazł u nas coś dla siebie — mówi prezes Andrejczuk.
Nowe spojrzenie
W ubiegłym roku na inwestycje firma przeznaczyła około 800 tys. zł — głównie na informatyzację księgarń.
— Do komputeryzacji pozostało jeszcze kilka placówek, które są prowadzone jednoosobowo. Uporamy się z tym do końca roku — zapowiada Anna Andrejczuk.
Poprzedni rok upłynął także pod znakiem szkoleń — wzięło w nich udział 106 pracowników, czyli 80 proc. załogi.
— Większość kadry wymagała przeszkolenia z informatyki, technik sprzedaży, relacji z klientem. Teraz pracownicy są zadowoleni, również dlatego że w tej firmie nigdy wcześniej nie było szkoleń — wyjaśnia prezes Andrejczuk.
Za najlepszy dla spółki uznaje właśnie ubiegły rok. Podkreśla rolę nowego „sztabu marketingowego”, złożonego z trzech pań: Beaty Jackowskiej, Joanny Tuz i Urszuli Szczęch.
— Ukazały nam nowe spojrzenie na handel. Mają przy tym taki dynamizm i determinację na sukces, że zarażają nimi innych — podkreśla pani prezes.
Uważa jednak, że spółka nie może myśleć tylko o zysku — w końcu księgarnie pełnią też rolę placówek kulturalnych. Dlatego często są w nich organizowane spotkania z autorami bestsellerów. Firma gościła m.in.: Katarzynę Grocholę, Bogusława Wołoszańskiego, Janusza Wiśniewskiego i Grzegorza Miecugowa.
Internet pomoże
Anna Andrejczuk nie zgadza się z opinią, że internet może zmniejszyć czytelnictwo i zagrozić pozycji książki.
— To tak naprawdę kolejna oferta, która rozszerza rynek i promuje czytelnictwo. Kto wie, może właśnie dzięki niemu książka trafi do kogoś, kto od lat nie był w księgarni? Przyjdzie moment, że i my będziemy sprzedawali w ten sposób — oczywiście jako uzupełnienie tradycyjnej formy. Zapewniam, że książka ma się dobrze, a przed nią jeszcze lepsze czasy — mówi pani prezes.
Dodaje, że wyzwaniem dla jej firmy jest stała poprawa konkurencyjności, głównie przez inwestycje w ludzi i lokale.
— Czeka nas też ciężka praca przy budowie wizerunku. Jako duża sieć nie czujemy wielkich obaw, ale też na pewno nie spoczniemy na laurach. To nie w naszym stylu — podkreśla Anna Andrejczuk.




