Tak przy okazji - zniknęło z usta polityków porównanie do Irlandii. Nie ma go już nigdy i przy żadnej okazji. Nie budujemy już drugiej Irlandii. Spotkałem się z opinią, że ten nasz cel niedościgły zniknął ze słownika polityków, bo Irlandczycy odrzucili w referendum Układ Lizboński. Fakt, że źle zrobili, ale jeśli chce się, żeby społeczeństwo coś przyjęło w referendum to trzeba popatrzyć na krzywą Gaussa w odniesieniu do rozkładu IQ i formułować tak pytania (lub Układy), żeby zrozumiało je większość głosujących. To zdecydowanie nie był ten przypadek. Nie dlatego jednak Irlandia nie jest już dla wzorcem. Po prostu gospodarka irlandzka szybkim krokiem idzie w kierunku recesji. Ktoś, kto jeszcze mówiłby o „drugiej Irlandii" narażałby się na głośny śmiech. Jak widać neoliberalne reformy nie są gwarancją nieustającego sukcesu.
Zacząłem od wykresów, ale potem wciągnęły mnie dygresje. Wróćmy więc do naszych baranów (revenons à nos moutons) - bardzo mi się to francuskie powiedzenie podoba, a ponieważ od początku lipca rozpoczęła się w francuska Prezydencja Rady Unii Europejskiej to się dopasowałem . W USA nie było takiego pierwszego półrocza od 2002 roku. Jeśli spojrzy się na ostatni miesiąc i na DJIA to można powiedzieć, że nie było takiego złego czerwca od 1930 roku. Jeszcze gorzej wygląda globalny rynek akcji. Financial Times obwołał pierwsze półrocze najgorszym dla rynków światowych od 26 lat. Indeks MSCI dla globalnego rynku akcji spadł w tym czasie o około procent, czyli niewiele mniej niż 13,8 procent w 1982 roku.
Nasz rynek takiego pierwszego półrocza nie pamięta od 1994 roku, kiedy to WIG stracił około 37 procent (teraz około 26 procent). Nawet podczas bessy początku XXI wieku nie było nigdy tak niekorzystnych dla byków pierwszych sześciu miesięcy roku. Mało tego, w historii naszej giełdy nie było jeszcze nigdy czterech kolejnych spadków kwartalnych indeksu WIG. Tyle tylko, że również nigdy wcześniej nie było siedemnastu kolejnych kwartałów wzrostu. Można więc spokojnie powiedzieć, że jaka hossa taka i korekta.
Takie zachowanie rynków w połączeniu z tym, co dzieje się na rynku surowców i obligacji sygnalizuje jednak, że nie mamy do czynienia z byle jaką korektą. To najwyraźniej coś poważniejszego, czego reperkusje będziemy czuli jeszcze kilka lat. Jeśli już wspomniałem o surowcach to wrócę jeszcze na chwilę do ropy. Od ostatniego mojego wpisu na ten temat niewiele się na tym rynku zmieniło. Coraz głośniej mówi się o możliwym uderzeniu Izraela na atomowe instalacje irańskie, Iran grozi blokadą cieśniny Ormuz, USA odpowiadają, że na to nie pozwolą. Na to nakładają się przepychanki między urzędnikami i naukowcami oraz analitykami i profesjonalnymi inwestorami na temat natury wzrostu ceny ropy. Ci pierwsi (Jean-Claude Trichet, szef ECB, Międzynarodowa Agencja Energii itp.) mówią, że ceny kształtuje podaż i popyt, ci drudzy (między innymi ja) twierdzą, że premia spekulacyjno - wojenna jest olbrzymia.
Nad rynkiem ropy zbiera się jednak burza. Niedawno kolejny raz obradowała komisja handlu i energii Kongresu USA, a głosy z niej dobiegające sygnalizują, że kongresmani chcą interwencji rządu. Jeśli ktoś się zastanawia czy mają rację to powinna go przekonać statystyka. W styczniu 2000 roku sektor finansowy (nazywany spekulantami) kontrolował 37 proc. kontraktów na zakup ropy. Obecnie kontroluje 71 procent. Mizerna resztka, czyli 29 procent to działania zabezpieczające przed zmianami cen rafinerii, linii lotniczych itp. Ciekawe były zeznania analityków przed tą komisją. Twierdzili, że wprowadzenie prawa ograniczającego spekulację zmniejszyłyby w ciągu 30 dni ceny ropy do 65-75 USD. Jedno wydaje się być pewne - jeśli ropa będzie nadal drożała to jakieś tego typu rozwiązanie się pojawi, co przebije ten spekulacyjny bąbel. Oczywiście o ile Izrael rzeczywiście wcześniej na Iran nie uderzy. Wtedy zresztą tym bardziej politycy wejdą do gry.
Generalnie, jak się patrzy na rynki, czyta to, co dzieje się w polityce i jak żyją ludzie a naszej Cywilizacji (polecam ostatnie artykuły w „Forum" ) to widać, że idziemy w niebezpiecznym kierunku. Neoliberalne reformy uruchomiły procesy, których skutki powoli widzimy, a to, co widzimy niespecjalnie mi się podoba. W Polsce zresztą to zbyt wiele chyba nie widzimy (mówię o elitach), bo ciągle żyjemy w neoliberalnym śnie. W Niemczech słowo „neoliberał" jest wyklęte - polityk boi się takiego określenia. U nas powstają instytucje, które za cel mają propagowanie neoliberalnych ideałów.
Oprócz tego, co widzimy na rynkach (wynik deregulacji sektora finansów) trzeba też spojrzeć na to, co dzieje się z klasa średnią. W tym kontekście zachęcałem do przeczytania „Forum" . Klasa średnia w naszej Cywilizacji jest coraz węższa i coraz biedniejsza, a to przecież dzięki niej rozwijał się kapitalizm. Dopóki gospodarki szybko się rozwijały to klasa średnia jakoś sobie radziła, chociaż dużo gorzej niż na przykład 20 laty temu. Teraz przyszła chwila testu. Górne, bardzo wąskie, warstwy społeczeństwa kryzysu nawet nie poczują, bo zagarniały coraz więcej pożytków ze wzrostu. Klasa średnia nieźle „oberwie".
Ale my, w Polsce chcemy podobno podatku liniowego i w ogóle podatków prawie zerowych. Ostatnio przeczytałem, że w porównaniu z 2007 rokiem w ciągu najbliższych dwóch lat (2008-2009) do samorządowej kasy wpłynie 6 mld zł mniej z powodu ulgi na dzieci i zmiany skali podatkowej w 2009 roku. Mniejsze podatki, mniejsze wpływy, mniejsze wydatki na sferę publiczną. A potem jest tak jak w USA po uderzeniu huraganu Katrina, czy ostatnio w czasie powodzi. Kompletne klęska, bo brak funduszy paraliżuje służby publiczne. A poza tym edukacja, zdrowie, transport publiczny, bezpieczeństwo... Na to też potrzeba pieniędzy. Kila lat temu jeden z moich znajomych („budżetówka" ) powiedział mi (oczywiście żartem): „spalimy wam te wasze pałace". Obawiam się, że, jeśli nie zaczniemy myśleć o harmonijnym rozwoju społeczeństw i o wzmocnieniu klasy średniej, to ten smutny żart za kilkanaście lat może stać się straszną prawdą.
