KPO wizerunkowo jest grubą wpadką

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-08-12 20:00

Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności, dla którego bezzasadnie przyjęto zawężony skrót KPO, miał być lekiem na całe covidowe zło, a nagle stał się kukułczym jajem.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Po wybuchu wizerunkowego skandalu ze strukturą pomocowych wydatków, którego skala zdecydowanie przewyższa finansowe meritum, trwa przerzucanie się odpowiedzialnością przez obecny rząd pod przewodem KO oraz poprzedni tworzony przez PiS. Wypada przypomnieć, że unijny pocovidowy instrument odbudowy i zwiększania odporności oparty został na solidarnym zadłużeniu się 27 państw. Dlatego zatwierdzenie i uruchomienie każdego KPO było wyrazem zaufania pozostałych 26 składkowiczów, że pieniądze zostaną wydane zgodnie z celem instrumentu. Ustawa z 4 maja 2021 r. o ratyfikowaniu zmiany w systemie zasobów własnych Unii Europejskiej – czyli o zgodzie Polski na wspólnotowe zadłużenie się – przeszła stosunkiem 290:33, przy 133 posłach wstrzymujących się oraz 4 niegłosujących. Tamten rozkład głosów okazał się dość charakterystyczny – za KPO było PiS wraz z ówcześnie opozycyjnymi, a dzisiaj współrządzącymi udziałowcami konsorcjum 15 października, czyli Lewicą, PSL i Polską 2050, przeciwko była Solidarna Polska i Konfederacja, natomiast kierująca obecnie konsorcjum władzy KO się wstrzymała. Po ratyfikowaniu Komisja Europejska oraz Rada UE teoretycznie zatwierdziły pierwsze transze pieniędzy dla Polski, ale faktycznie zostały one wstrzymane aż na dwa lata. Tak naprawdę zaczęły płynąć dopiero po zmianie rządu od końca 2023 r.

Odsetek dziwnych dotacji z KPO nie tylko w branży HoReCa jest niewielki, ale wizerunkowo dają one społeczeństwu po oczach. Bardzo ważna jest okoliczność, że nie ma mowy o naruszeniu prawa, natomiast rzeczywiście zdumiewająca jest sama konstrukcja mechanizmu przydzielania pomocowych pieniędzy. Trwa proceder obciążania odpowiedzialnością „onych” – Donald Tusk wskazuje palcem na Mateusza Morawieckiego za stworzenie przepisów KPO, ale całkiem zamiata pod dywan okoliczność kalendarzową, że dopiero jego rząd realnie przepisy po poprzednikach uruchomił i miał bardzo dużo czasu na doprecyzowanie, a w szczególności na wdrożenie mechanizmów kontrolnych. Skutkiem zrzucania z siebie odpowiedzialności są pogłębiające się pęknięcia w rządzącym konsorcjum. Realizacją KPO zajmuje się Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, mająca ogromne ambicje dodania do fotela ministry funduszy i polityki regionalnej tytułu wicepremierki. Bez jakiegokolwiek potwierdzenia przez Donalda Tuska ogłosiła, że w ramach partyjnej rekompensaty dla Polski 2050 otrzyma taki awans w listopadzie, gdy Szymon Hołownia odda fotel marszałka Sejmu. Po wizerunkowej wpadce KPO definitywnie może się pożegnać z wicepremierowskimi mrzonkami, jeśli w ogóle utrzyma ministerstwo. Gdyby wszystko wybuchło przed restrukturyzacją rządu, na sto procent już by jej nie było.

Zgodnie z przyjętymi przez PiS, a realizowanymi przez rząd obecny zasadami pieniądze z KPO miały służyć biznesowej dywersyfikacji. To właśnie niesłusznie pomijany wątek zwiększania odporności, a nie tylko pocovidowej odbudowy. Dlatego populistyczne oburzenie społeczne z powodu np. zakupu łodzi przez przedsiębiorcę rozszerzającego usługi turystyczne to oczywiście absurd. Ale jednak na liście dotacji z KPO są pozycje nie do obrony. Pewien naukowiec, znany z absurdalnych analiz wyników wyborów prezydenckich, okazał się arcymistrzem skuteczności wniosków. Otrzymał 583 tys. zł na zwalczanie uprzedzeń i manipulacji jurorów w konkursach muzyki klasycznej, kolejne 600 tys. zł na zaprojektowanie systemów ocen i głosowań odpornych na manipulację, a 286 tys. zł na implementację psychofizycznej teorii w modelowaniu decyzji w warunkach ryzyka. W zestawieniu z ideą KPO to rzeczywiście absurd, ale jeśli mechanizm przydzielania pieniędzy coś takiego dopuszczał – to przecież odpowiada nie sprytnie wykorzystujący możliwość.