Chociaż w życiu Dariusza Sobczaka muzyka zawsze zajmowała ważne miejsce, to nie była jego pierwszą pasją. Od czwartej klasy podstawówki grał w siatkówkę. Zainteresowanie sportem było na tyle poważne, że doszedł do poziomu zawodniczego. Jego ówcześni koledzy z parkietu, to m.in. Piotr Gruszka i Paweł Zagumny, którzy później zasilili jedną z lepszych polskich kadr siatkarzy. Muzyczną ciekawość rodzice traktowali z większym dystansem. W rodzinie nie było tradycji muzykowania. Mimo wszystko ojciec kupił synowi wymarzony instrument.
Determinacja
— To był początek lat 90. Ojciec kupił mi pierwszą gitarę na bazarze obleganym przez Rosjan, którzy przywozili ze wschodu różne towary — wspomina Dariusz Sobczak. Rodzina mieszkała w bloku na warszawskiej Chomiczówce. Wydatek na gitarę był spory, bo czasy do lekkich nie należały. Prywatne lekcje nie wchodziły w grę.
— Uczyłem się sam, przede wszystkim ze słuchu. Odsłuchiwałem różne utwory i starałem się je odtwarzać na gitarze, poznając jednocześnie budowę instrumentu, sprawdzając, gdzie są dźwięki. Były to czasy, kiedy można było najwyżej kupić prostą książeczkę z akordami, ale nic ponadto. Nie można było wszystkiego znaleźć od ręki w internecie albo sprawdzić, jak piosenka brzmi grana przez kogoś innego. Pchała mnie determinacja, żeby się nauczyć grać — opowiada Dariusz Sobczak.
Kiedy dowiedział się, że jego rówieśnik Leszek z piątego piętra gra na basie, zrodził się pomysł wspólnego muzykowania. W pokoju Leszka w 50-metrowym mieszkaniu stawiali pierwsze muzyczne kroki. Byli już w szkole średniej i wśród znajomych znaleźli perkusistę, wokalistkę i jeszcze jednego gitarzystę. Próbowali grać utwory Stone Temple Pilots i innych powstających na fali grungu zespołów, których płyty i kasety zaczęły się pojawiać w Polsce.
Pierwsze demo
Nazwę zespołu złożyli z pierwszych liter ich imion, ale prezes Nanovo już nie pamięta, jak dokładnie brzmiała.
— Robiliśmy sporo hałasu, przepełniał nas entuzjazm, staraliśmy się sami dotrzeć do tego, jak zespoły grały te kawałki. Kiedy udawało nam się zagrać coś, co zaczynało dobrze brzmieć, było to niesamowite uczucie. Nawet teraz, kiedy sobie przypominam te chwile, mam dreszcze — emocjonuje się Dariusz Sobczak. Później zdecydowali, że zespół nie będzie grał coverów, tylko własną muzykę.
— Przypadł mi ten przywilej, że zostałem wyznaczony na lidera. Na próbach podrzucałem gitarowe riffy, pomysły utworów i wokół tego budowaliśmy pierwsze piosenki. Nagrywaliśmy je na zwyczajnym magnetofonie — opowiada prezes Nanovo. Pierwsze demo nagrali w istniejącym do dziś studenckim klubie Karuzela na Bemowie. Wydawało im się, że zespół jest już na to gotowy. Kiedy jednak akustyk poustawiał mikrofony, po przesłuchaniu nagrań zesztywnieli.
— Słychać było niedociągnięcia wynikające ze stresu i napięcia. Zobaczyliśmy, że jeszcze długa droga przed nami, ale nas to nie zniechęciło. Dalej bawiliśmy się muzyką — mówi Dariusz Sobczak.
Czas próby
Skład się zmieniał, zespół działał bardziej jako grupa przyjaciół, która gra wspólne utwory. Z rockowego życia Dariuszowi Sobczakowi wystarczała muzyka. Do używek go nie ciągnęło. Zwłaszcza, że jeden kolega z bloku sprzedał jego gitarę za narkotyki.
— To był dla mnie ogromny szok. Zrozumiałem, jak łatwo można zejść na tragiczną ścieżkę. Nie tylko sprzedał coś nie swojego, ale i wiedział, że ta gitara jest dla mnie czymś ważnym. Ciężko pracowałem, żeby ją kupić — wspomina Dariusz Sobczak.
Po szkole średniej, kiedy członkowie zespołu wybrali się na studia, większość zaniechała grania.
— Na pokładzie zostałem tylko ja i perkusista Michał Wielechowski, mój wieloletni przyjaciel, który dołączył do grupy jako trzeci, na samym początku. Myśleliśmy, że trudno, żeby zespół składał się z gitarzysty i perkusisty, ale spróbowaliśmy grać dalej. Czuliśmy muzyczną chemię między sobą. Wchodziliśmy do sali prób i nie obchodziło nas, że nie mamy pełnego składu. Liczyliśmy, że mimo wszystko nam się uda — opowiada Dariusz Sobczak.
Wynajmowali salę prób na Politechnice Warszawskiej. Prezes Nanovo twierdzi, że dzięki bazowaniu tylko na gitarze i perkusji tworzyli bardzo bogatą muzykę, bo ich instrumenty musiały wypełniać miejsca po brakujących członkach zespołu.
— Nauczyło to nas bardzo kreatywnego działania. Tworzyliśmy amatorskie nagrania i okazało się, że wychodzą nam fajne rzeczy. Na naszych próbach zaczęły się pojawiać jakieś osoby, podobało im się i to nas dodatkowomotywowało — opowiada Dariusz Sobczak.
Kiedyś przyszedł chłopak, który pomylił godziny próby swojego zespołu. Grał na basie, więc zaproponowali, by pograł z nimi.
— Po czterech, pięciu taktach mieliśmy wrażenie, jakby Karol grał z nami od zawsze. To było coś niesamowitego, wszystko pasowało i brzmiało świetnie, chociaż nie znał żadnego utworu, jakie graliśmy. Mówiliśmy mu tylko, jaka mniej więcej jest konstrukcja i tonacja. Po dwóch godzinach decyzja była oczywista: mamy kolejnego członka zespołu i w końcu kompletną sekcję rytmiczną — wspomina Dariusz Sobczak.
Zagrali razem kilka koncertów w Warszawie.
— To świetne uczucie, kiedy wchodzi się do knajpy ze świadomością, że te kilkadziesiąt osób przyszło tylko po to, żeby posłuchać twojej muzyki. Przynosiło nam to wiele frajdy — mówi Dariusz Sobczak.
Grali razem kilka lat, ale po studiach zaczęli pracować i na regularne muzykowanie było już mniej czasu.
— Weszło to w fazę hobby. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, żeby pograć. Traktowaliśmy to jako odskocznię od codziennych obowiązków — wyjaśnia prezes Nanovo.
Analogie
Jego stałą fanką jest żona.
— Czasem mówi, że ze względu na tempo życia powinniśmy się zastanowić, czy może nie wrócić do artystycznych korzeni. Jest z wykształcenia grafikiem po ASP w Warszawie. Ja nigdy nie byłem profesjonalnym artystą. Kiedy jednak pojawia się proza życia, ciągłe wydatki, zobowiązania, dzieci, na wszystko potrzeba pieniędzy, więc idziesz drogą, która ci je zapewnia. Ale uważam, że nie można rezygnować z działań, które rozwijają — filozofuje Dariusz Sobczak.
Nadal ma trzy gitary i wzmacniacz. I nie wyobraża sobie, że miałby się ich pozbyć. Gra, kiedy ma ochotę. Muzyka jest cały czas obecna w jego rodzinie. W domu nie ma telewizora. Dwie córki powoli łapią muzycznego bakcyla — pytają o grę na gitarze. W muzykowaniu najbardziej pasjonuje go to, że nie ma ograniczeń, liczą się wyobraźnia, naturalność i kreatywność.
— Muzyka niesamowicie rozwija wyobraźnię. Zawsze powtarzam, że ukształtowały mnie muzyka i matematyka. W muzyce, zanim cokolwiek powstanie, trzeba sobie wyobrazić konstrukcję utworu, kiedy poszczególne instrumenty wchodzą w piosenkę, jej tempo. Biznes ma ramy, nie można robić wszystkiego, na co ma się ochotę, ale jednocześnie wymaga podobnej kreatywności. Poza tym w firmie, jak w zespole, każdy zajmuje się swoją działką, ale na końcu liczy się synergia ich działań, to, jak są w stanie razem rozwinąć swoje pomysły — twierdzi.
W firmie na co dzień zajmuje się poszukiwaniem nowych zastosowań technologii oferowanych przez Nanovo. Spółka tworzy oprogramowanie do zarządzania multimediami. m.in. cyfrową reklamą offline.
— Biznes to też praca z publicznością. Prezentacje, spotkania z kontrahentami. Występ na scenie uczy odwagi, a prowadzenie firmy to często podejmowanie odważnych decyzji. Przychodzi czas, kiedy wychodzisz na salę i przedstawiasz coś, w co bardzo wierzysz i liczysz, że na widowni znajdziesz dla tego zrozumienie — sumuje Dariusz Sobczak. &
NA ZDJĘCIACH:
Dariusz Sobczak. Z biznesem związany od prawie 15 lat. Od 2013 r. jest prezesem Nanovo Media, spółki projektującej i integrującej nowoczesne technologie i multimedia. Odpowiedzialny za projektowanie i rozwój usług firmy. Wcześniej był członkiem zarządu spółki Galposter. Absolwent Politechniki Warszawskiej i studiów podyplomowych Design Management w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego i Szkole Głównej Handlowej.